"Horrorstör" Grady Hendrix

Były już nawiedzone domy i nawiedzone zamczyska, ale opętanego przez złe moce sklepu meblowego jeszcze nie spotkałam. Aż do teraz. Grady Hendrix wprowadza nas do świata koszmaru, gdzie nie wiadomo, co jest gorsze – opętane żądzą mordu duchy czy korpoświatek. 



Pisałam już kilkukrotnie na temat powieści Hendrixa, którego uważam obecnie za jednego z najciekawszych współczesnych autorów grozy. Najlepiej i najmroczniej jak do tej pory wypadły pozycje Sprzedaliśmy dusze oraz Moja przyjaciółka opętana, niedawno spodobał mi się również Poradnik zabójców wampirów Klubu Książki z Południa. Teraz przyszła pora na Horrorstör, który wprawdzie nie straszy zbyt mocno, ale z pewnością jest wart uwagi. Dlaczego? O tym za chwilę. 

 

Akcja powieści rozgrywa się w jednym z salonów sieci Orsk w Cleveland w stanie Ohio. Jak możemy przeczytać już na pierwszej stronie, Orsk to amerykańska sieć sklepów wzorowanych na IKEI, tyle że tańszych. Wszystko jest tu przemyślane i zaadaptowane tak, by zmaksymalizować sprzedaż i zadowolenie klientów, a pracownicy mają za zadanie robić wszystko, by tego dopilnować. Tyle tylko, że w tym konkretnym salonie od pewnego czasu zaczynają dziać się dziwne i niepokojące rzeczy. W niektórych miejscach unosi się odrażający smród, a czasem pracownicy porannej zmiany odnajdują zniszczone i zdewastowane sprzęty. Aby odkryć, co dzieje się nocą w sklepie, kilkoro pracowników zostaje oddelegowanych do nocnego patrolu, jednak to, co odkryją będzie gorsze niż najbardziej pokręcone podejrzenia. A ich głównym celem szybko stanie się nie odnalezienie wandali, a walka o przeżycie i wydostanie się z salonu. 

 

Jak wspomniałam wcześniej, Horrorstör nie jest typową powieścią grozy. Mimo że czytamy w niej o przerażających wydarzeniach, nie odczuwamy prawdziwej grozy, a to dlatego, że mamy przed sobą nie klasyczny horror, a satyrę na współczesny konsumpcjonizm i cały korpoświat. Czuć to już od pierwszej strony. Grady przedstawia zarówno bohaterów, jak i poszczególne wydarzenia z dużą dozą czarnego humoru i absurdu. Zamiast przerazić, może Was zniesmaczyć (bądźcie gotowi na mentalne zanurzenie się w ludzkich wnętrznościach i fekaliach), a już z pewnością zmusi do refleksji nad kierunkiem, jaki obiera współczesny marketing i generalnie współczesny świat.  

 

To co wyróżnia książkę wyjątkowo mocno, jest jej forma. Patrząc na okładkę, od razu nasuwa się nam skojarzenie z katalogiem meblowym. A to dopiero początek. Poszczególne rozdziały rozpoczynają się od stron przedstawiających różnorodne sprzęty lub meble, wraz z opisami i ceną. Nie są one przypadkowe, ponieważ odgrywają konkretne role w fabule. Zaczyna się delikatnie od sofy Brooka, jednego z pierwszych zniszczonych w salonie mebli, a kończy na wózku szpitalnym Gurne, który może nam posłużyć jako ostatni pojazd w drodze na stół koronera. Milusio, prawda? 

 

Nie jest to najlepsza z powieści Grady’ego Hendrixa, jakie czytałam, nie wiem też, czy poleciłabym ją na początek przygody z autorem. Zdecydowanie jest to jednak pozycja warta uwagi. Zwłaszcza jeśli jesteście fanami sieci IKEA – od tej pory już żadna wizyta w sklepie należącym do sieci nie będzie taka sama. 



Za egzemplarz książki serdecznie dziękuję Wydawnictwu Vesper. 

Spodobał Ci się ten post? Nie przegap kolejnych, będzie mi miło, jeśli mnie polubisz :)

Komentarze