"Przejście" Justin Cronin

Dawno już nie sięgałam po postapokaliptyczne klimaty i muszę przyznać, że brakowało mi tego. W ramach odświeżania gatunku padło na wznowienie Przejścia Justina Cronina, na podstawie którego powstał też serial o tym samym tytule.



Wyprawa naukowców do serca amazońskiej dżungli przynosi zaskakujące efekty – odkryto wirusa, który potencjalnie może przyczynić się do niemal nieskończonego przedłużenia ludzkiego życia. Problem w tym, że ma także nieoczekiwane skutki uboczne, a pacjenci poddawani eksperymentom przeistaczają się w spragnione krwi bestie. Wszystkie poza jedną, kilkuletnią Amy. Pewnego dnia w ośrodku badawczym dochodzi do wypadku, w wyniku którego bestie wydostają się na świat, co staje się początkiem końca ludzkości.

Od wybuchu epidemii mija ponad dziewięćdziesiąt lat. Nieliczni potomkowie ocalonych żyją w otoczonych wysokimi murami i nieustannie oświetlonych koloniach. Nadchodzi jednak czas, gdy rezerwy energetyczne się wyczerpują i trzeba zdecydować, co dalej.

Lektura Przejścia nasuwa szereg skojarzeń z powieściami, które cieszą się opinią kultowych w swoim gatunku. Podobnie jak w Jestem legendą Richarda Mathesona mamy tu do czynienia z epidemią, która zmienia ludzi w wampiry i praktycznie wyludnia świat (a przynajmniej Stany Zjednoczone, gdzie toczy się akcja). Z Łabędzim śpiewem McCannona łączy je z kolei postać wyjątkowej dziewczynki, od której mają zależeć dalsze losy owego świata. Nie sposób nie pomyśleć o Bastionie Stephena Kinga, chociaż skojarzenie jest tu nieco luźniejsze. W jednej z części można także dostrzec elementy wspólne z The Walking Dead. Pozostaje więc pytanie, czy Cronin stworzył odtwórczy zlepek motywów, które już się pojawiały, czy też tchnął w wykorzystane pomysły nowego ducha? Na szczęście, skłaniam się raczej ku temu drugiemu.

Przejście to pierwszy tom trylogii, dlatego wiele kwestii nie pozostało jeszcze rozwiązanych, na czele z tą kluczową – sposobu rozprawienia się z szalejącą epidemią. O tym, że do takiego rozprawienia w jakiś sposób dojdzie, możemy spodziewać się z formy powieści, w której tradycyjna, trzecioosobowa narracja jest przeplatana fragmentami dzienników prowadzonych przez niektórych bohaterów i opatrzonych datami odczytu wiele lat po opisanych w nich wydarzeniach.

Jestem ciekawa, w jaki sposób autor zamierza rozwinąć wątek wampirów i ich natury. Podoba mi się to, co serwuje w pierwszym tomie, wykorzystuje bowiem znane już elementy z nowymi pomysłami. A im dalej rozwija się fabuła, tym mniej jednoznaczne jest to, co początkowo widzimy. Jest tu duży potencjał i liczę na to, że nie został on zaprzepaszczony w kolejnych tomach.

Mimo że książka została podzielona na kilka części, główna linia podziału fabularnego biegnie miedzy okolicznościami, które doprowadziły do zagłady świata oraz ich konsekwencjami po blisko stu latach od wybuchu epidemii. Łączy je postać Amy, chociaż do końca pozostaje ona zagadką. Mamy tu także innych bohaterów, z którymi znacznie łatwiej można się zżyć, znacznie bliżej im bowiem do zwyczajnych ludzi.


Podsumowując, Przejście to klimatyczna, napisana z rozmachem powieść łącząca elementy grozy i postapokalipsy. Nie brakuje w niej dynamicznych ucieczek i brutalnych walk, ale też ludzkich dramatów i tragedii. Fani gatunku powinni być w pełni usatysfakcjonowani.

Za lekturę serdecznie dziękuję Wydawnictwu Albatros.

Spodobał Ci się ten post? Nie przegap kolejnych, będzie mi miło, jeśli mnie polubisz :)
    

Komentarze