"Lód w żyłach" Yrsa Sigurdardottir

Kolejna powieść Yrsy Sigurdardottir za mną, tym razem z cyklu o prawniczce Thorze. Muszę przyznać, że o ile mam słabość do twórczości autorki, o tyle zdecydowanie wolę jej horrory niż thrillery, co nie oznacza jednak, że te ostatnie są słabe.


Lód w żyłach skojarzył mi się w pierwszej chwili z filmem Coś, choć muszę z góry zaznaczyć, że jest to bardzo, BARDZO luźne skojarzenie. Akcja toczy się na wschodnim wybrzeżu mroźnej Grenlandii na terenie stacji, gdzie pewna islandzka firma prowadzi próbne odwierty. Kilka miesięcy temu zaginęła tam jedna pracownica, a niedawno ślad zniknął po kolejnych dwóch mężczyznach. W efekcie pozostali członkowie załogi opuścili bazę i niezbyt chętnie myślą o powrocie.

Sytuację na terenie bazy ma zbadać specjalnie utworzona ekipa, w której skład wchodzi Thora. Na miejscu okazuje się, że stacja jest odcięta od świata – zniszczono anteny satelitarne i skutery śnieżne. Co więcej, mimo że Grenlandczycy słyną z gościnności, mieszkańcy pobliskiej osady są niechętnie nastawieni do przybyszy i przestrzegają ich, by jak najszybciej opuścili to miejsce. Co takiego wydarzyło się w bazie i dlaczego teren, na której ją zbudowano cieszy się tak złą sławą?

Lektura przypominała jazdę na sankach po bardzo wyboistym wzgórzu – momentami mknęła z prędkością błyskawicy, by po chwili utknąć gdzieś w głębokim dołku lania wody i rozmów o niczym. Wspomniane wcześniej skojarzenie z horrorem Coś skończyło się właściwie po kilku rozdziałach – o ile miejsce akcji jest podobne (tak, tak, zdaję sobie sprawę, że to okolice przeciwnego bieguna), mroźne, odcięte od świata i narzucające niemal pełną izolację, o ile coś czai się w ciemnościach oraz zakamarkach zniszczonej bazy, o tyle tutaj mamy jednak do czynienia z czynnikiem ludzkim, a nie fantastycznym potworem. Chociaż, jakby się głębiej zastanowić, czy morderstwo nie czyni sprawcy potworem właśnie?

Autorka obnażyła zło, które potrafi czaić się w duszy człowieka i które ujawnia się pod wpływem określonych okoliczności. W tym przypadku izolacja pracowników bazy wyciągnęła z nich to, co najgorsze. Skazanie na permanentną obecność tych samych osób, które w normalnych warunkach, można by unikać, brak możliwości stałego kontaktu z bliskimi, samotność, odrzucenie przez grupę, poczucie krzywdy i niesprawiedliwości – to wszystko elementy, które składają się na całą dramatyczną i przygnębiającą mozaikę.

Elementy kultury inuickiej były drobnym smaczkiem, ale związany z nimi wątek paranormalny średnio mnie przekonał. No nic, nie można mieć wszystkiego. Całość, jako thriller, oceniam przyzwoicie, można przeczytać.



Spodobał Ci się ten post? Nie przegap kolejnych, będzie mi miło, jeśli mnie polubisz :)

Komentarze