"Piąty kier" Dan Simmons

Odkąd pamiętam miałam słabość do opowieści o Sherlocku Holmesie, zarówno tych literackich, jak i filmowych. Nie od dziś uwielbiam też twórczość Dana Simmonsa, po którego książki sięgam w ciemno. Dlatego Piąty kier kusił mnie od chwili zapowiedzi podwójnie, autor wziął bowiem na warsztat postać słynnego detektywa i złożył osobliwy hołd twórczości Arthura Conan Doyle’a i innych pisarzy epoki wiktoriańskiej. 



Powieść rozpoczyna się spotkaniem Sherlocka oraz pisarza Henry’ego Jamesa (znanego chociażby dzięki takim utworom jak Amerykanin czy W kleszczach lęku). Mężczyźni trafiają na siebie przypadkiem, gdy niezależnie od siebie postanawiają zakończyć duchowe cierpienia i popełnić samobójstwo. Spotkanie owo sprawia jednak, że po pierwsze plany te odchodzą w niepamięć, a po drugie rodzi się między nimi nić porozumienia, przeradzająca się w nieoczekiwaną współpracę (choć z punktu widzenia Henry’ego Jamesa nie jest to współpraca całkiem dobrowolna). 

 

Wkrótce obydwa wyruszają w podróż do Ameryki, gdzie Holmes zamierza przeprowadzić śledztwo - oficjalnie w sprawie śmierci bliskiej znajomej Jamesa, a nieoficjalnie tropiąc prowodyrów międzynarodowego spisku mającego na celu zamordowanie głów państwa kluczowych światowych mocarstw. 

 

Na kartach powieści spotkamy nie tylko Sherlocka i Henry’ego Jamesa, pojawiają się tu również chociażby Samuel Clemens (znany światu jako Mark Twain), Henry Adams i jego żona Clover Hooper (to jej samobójstwo bada Holmes), John Hay czy Clarence King. Mało tego, wszystkie kluczowi dla powieści bohaterowie to postaci historyczne (z wyjątkiem jedynie głównego, najważniejszego zbrodniarza). Prawdziwą wisienką na torcie, chociaż raczej jako ciekawostka i postać epizodyczna, okazał się młody Theodore Roosevelt, późniejszy prezydent Stanów Zjednoczonych. Tu poznajemy go jako inteligentnego, a jednak nieco narwanego młodego “byczka”, który niekoniecznie kojarzy się z później pełnionym urzędem. 

 

Simmons nieustannie gra z czytelnikiem, nawiązując do powieści Wilkiego Collinsa i samego Doyle’a. Sama intryga i sposób jej przeprowadzenia oraz działania i motywy Sherlocka (który jest na wskroś sherlockowy i w nim nie stracił swojego specyficznego uroku) i pozostałych bohaterów są niczym oczko puszczone w kierunku miłośników wiktoriańskich powieści. Nie zawsze wydają się racjonalne z współczesnego punktu widzenia, rozwiązania i sceny akcji mogą się zdawać wydumane lub wręcz nierealne, ale mają w sobie to coś, co z pewnością docenią wszyscy, którzy zaczytywali się do tej pory w detektywistycznych historiach z końca XIX wieku. 

 

Niemniej, skłamałabym mówiąc, że była to najbardziej porywająca z powieści, jakie czytałam w ostatnim czasie. W rankingu twórczości Simmonsa też raczej nie ustawiłabym jej w samym top. A jednak, jest zdecydowanie bardzo dobra i ma w sobie to “coś”, co sprawia, że jest warta uwagi. Zresztą, czy Sherlockowi można się oprzeć? No, po prostu nie można. Polecam! 


Za możliwość lektury serdecznie dziękuję Wydawnictwu Vesper.

Spodobał Ci się ten post? Nie przegap kolejnych, będzie mi miło, jeśli mnie polubisz :)

Komentarze