"Escape Quest. Za garść neodolarów"

Za garść neodolarów to druga z kolei książkowa gra z nowej serii Escape Quest, wydanej nakładem Wydawnictwa Egmont. Pierwsza część, utrzymani w klimatach rodem z filmów o Indianie Jonesie, Poszukiwacze Zaginionego Skarbu, okazała się bardzo przyjemnym zaskoczeniem, niestety tym razem coś nie do końca zagrało.



Tym razem czytelnik-gracz przenosi się do świata przyszłości. Jesteśmy w Los Angeles, w roku 2062. Minęło właśnie piętnaście lat od ataku nuklearnego na Stany Zjednoczone, po którym kraj pogrążył się w kryzysie ekonomicznym, a władzę przejęły megakorporacje. Przed wszechobecną nędzą ludzie coraz częściej uciekają w świat rzeczywistości wirtualnej, w której krąży legenda o grupie hakerów walczących z systemem. Legenda, która okazuje się prawdziwa, gdy gracz, wcielający się w rolę hakera-samouka, przyciąga uwagę buntowników. Ma szansę do nich dołączyć, musi jedynie udowodnić swoje umiejętności i wiedzę, rozwiązując kolejne zagadki. 

Mechanika gry jest niemal identyczna jak w przypadku poprzedniego tomu. Rozwiązaniem każdej zagadki jest zawsze liczba, będąca jednocześnie numerem strony, na którą musimy się przenieść w następnej kolejności. Jeśli dobrze wykonaliśmy zadanie, numer widniejący w lewym górnym rogu danej strony powinien pokrywać się z numerem strony, z której tu przywędrowaliśmy. Oznacza to, że nie można książki przeglądać strona po stronie, ale jednocześnie sprzyja oszukiwaniu, jeśli macie słabą wolę, bądź pamięć fotograficzną i skusiliście się na przewertowanie stron na początku.

 

Z przykrością muszę stwierdzić, że zagadki zawarte w Poszukiwaczach... były znacznie przystępniejsze do wykonania. Nie chodzi tu nawet o poziom trudności, ale o fakt, że w niniejszej pozycji trzeba nieraz pogłówkować, co właściwie autor miał na myśli. Zdecydowana większość opiera się też na matematyce i wymaga łamania kodów. Zabrakło mi tu zagadek słownych czy sprawdzających spostrzegawczość. Przy kilku przyznaję się do sięgnięcia bezpośrednio po klucz, bo nawet podpowiedzi niewiele mi dały... Tu od razu można zdradzić, że zarówno podpowiedzi, jak i gotowe rozwiązania znajdują się na dwóch sklejonych stronach opatrzonych napisem “Otwieraj tylko w sytuacjach awaryjnych”. Przyznaję, że otworzyłam po pierwszej zagadce, ale o tym, proszę, cicho-sza! Trochę szkoda tylko, że rozwiązania nie zawierają jednocześnie wyjaśnienia (w poprzednim tomie było dołączone, tutaj otrzymujemy tylko zaszyfrowany numer strony). 


Od strony wizualnej gra prezentuje się nieźle, zwłaszcza jeśli lubicie komiksowe klimaty. Ma spory format oraz czarno-białe, raczej uproszczone ilustracje. Czy poczułam w niej dystopijny klimat przyszłości? Niekoniecznie, ale i nie sięgam po książkowe gry dla ich walorów literackich. Dodatkową atrakcją są elementy skrzydełek na obydwu okładkach, które należy wypchnąć i które będą pomocne przy rozwiązywaniu niektórych zagadek. 

Podsumowując, Za garść neodolarów to pozycja dosyć przyzwoita, ale pozostawiająca uczucie niedosytu. Jeśli chcecie dopiero zacząć przygodę z tego rodzaju książkowymi grami, zdecydowanie bardziej polecam Poszukiwaczy Zaginionego Skarbu lub Dziennik 29. 


Recenzja napisana dla portalu Duże Ka.

Spodobał Ci się ten post? Nie przegap kolejnych, będzie mi miło, jeśli mnie polubisz :)

Komentarze