"Ostatnie lato Wandalów" Jakub Urbańczyk

Uwielbiam legendy, te rodzime i te z egzotycznych zakątków świata. Chętnie sięgam po ich retellingi, odkrywające ich nowe strony, pozwalające posmakować ich w świeżej formie. Tym razem padło na historię króla Kraka i jego córki Wandy, która nie chciała Niemca, a także smoka, który pustoszył Wawel i jego okolice. Chociaż w opowieści snutej przez Jakuba Urbańczyka niewiele zostało z krakowskiej legendy. 



Jest rok 556. Kraj między Vistlą a Oderą zdaje się dogorywać, niewiele pozostało tu świetności po kwitnącym i potężnym królestwie Wandalów. Dawni władcy i wojownicy odeszli kilka pokoleń wcześniej na zachód i południe, niosąc ze sobą nie tylko siłę oręża, ale i potężną klątwę starych bogów, którym się sprzeciwili. Teraz ich potomkowie wracają do rodowych siedzib, ale nie przez wszystkich są witani z otwartymi ramionami.  

Krajem włada krak Alamund, pamiętający chwałę Wandalów w odległej Afryce, marzący o odbudowaniu królestwa wokół Wawhelbergi. Jest już stary, zdaje sobie sprawę, że jego koniec zbliża się wielkimi krokami, a nie zamierza pozostawiać kraju w rękach swoich synów, nie widząc w nich materiału na prawdziwych królów. Dostrzega go natomiast w córce Wandalasuncie, nazywanej pieszczotliwie Wandą. Tylko, że dziewczyna ma własną wizję przyszłości i nie w smak jej ani planowane za jej plecami mariaże, ani decydowanie o jej życiu bez jej wiedzy i prawa do głosu. Aby postawić na swoim jest gotowa na wszystko, nawet na krok, który może doprowadzić do zagłady jej ludu, a ją samą popchnąć w odmęty szaleństwa. 

Świeżo po lekturze czuję lekki zamęt. Trudno mi jednoznacznie ocenić debiut Urbańczyka, bo zalety równoważą się z wadami. Zacznijmy więc może od tego co dobre. Przede wszystkim sam pomysł i niebanalne podejście do znanej opowieści. Autor wywraca ją dosłownie do góry nogami. Swojskiej Wandzie bliżej do Germanki niż Słowianki. Odrzuca też nie “podłego Niemca”, a obcego jej Słowianina, który wraz ze swoimi pobratymcami jawi się zarówno jej samej, jak i jej rodakom jako nadciągające ze wschodu zagrożenie. Sam Smok nie jest tu wcale wielkim gadem ziejącym ogniem, chociaż akurat płomienie są jego żywiołem. To bliżej nieokreślone Zło, zwane Całożercą, gnieżdżące się w otchłani ziemi i żądne ofiar. 

Kolejny duży plus za wykorzystanie motywów mitologicznych, w tym przypadku będących mieszanką bóstw i postaci rodem z mitologii germańskiej i słowiańskiej. Pojawiają się zarówno bogowie, igrający ludzkim życiem, chciwi, mściwi i kapryśni, jak i pomniejsze stworzenia, z domowymi duszkami i kryjącymi się w podziemiach dwergami (karłami) na czele.  

Wreszcie, ogromne brawa za świetne przypisy oraz posłowie odnośnie sytuacji w Europie w okresie wędrówek ludów. Mnóstwo informacji podanych w sposób przystępny. Wierzę, że merytorycznie dopracowanych, zwłaszcza że miał na nie oko prof. Przemysław Urbańczyk, mediewista i archeolog, a prywatnie ojciec autora. 

I wszystko byłoby super, tylko gdy przypisy, posłowie i cała otoczka równoważą, a może i nawet nieco przyćmiewają samą fabułę, to coś zgrzyta. Chociaż - jak wspomniałam - pomysł jest bardzo dobry, to odniosłam wrażenie, że autor za dużo wątków chciał poprowadzić na raz, przez co większość potraktował mocno po łebkach, a w efekcie pozostawił poczucie niedosytu. Nie dowiadujemy się na przykład, co wydarzyło się w grocie, w której spoczywał Całożerca, co spotkało tam Wandę, jej braci i młodego Sigeryka. Dostajemy sugestie, jakieś aluzje, ale ostatecznie, do samego końca nie wiemy właściwie nic. A szkoda, bo to jeden z najciekawszych punktów powieści.  

Idźmy dalej, Urbańczyk w ciekawy sposób wykreował dwoje głównych bohaterów - Wandę i Ritigerna, ale po macoszemu potraktował dosłownie wszystkich innych. Zlewają się przez to ze sobą, są mdli, a to co się z nimi dzieje właściwie spływa po czytelniku jak po kaczce. Tutaj szczególnie duży potencjał mieli zwłaszcza Ingomara i Wulfred, rodzeństwo widzących, oddających cześć dawnym bogom.  

I to co gryzło mnie szczególnie - język, jakim posługują się dosłownie wszystkie postaci. Współczesny na wskroś, naszpikowany wulgaryzmami. Nie żebym miała coś przeciwko soczystej mowie, ale tutaj – za przeproszeniem - “kurwa” “kurwę” pogania, przeplatając się z “cholerą” i “pieprzeniem”. Autor wyjaśnia w posłowiu, że celowo posłużył się współczesnym językiem, że jakakolwiek archaizacja języka byłaby sztucznym tworem. Do pewnego stopnia zgadzam się i przyjmuję te argumenty. Podobnie jak przekonanie, że bohaterowie byli w większości prostymi ludźmi, więc i sposób ich wysławiania nie należał do zbyt wyrafinowanych. Ale! Po pierwsze, mówimy o elicie wykreowanego przez autora świata (książęta, królowie, komesi,itd.), więc jednak można by od nich oczekiwać innego języka niż od prostego chłopa. Po drugie, jak już chcą sobie klnąć, to niech to będą mimo wszystko przekleństwa choć trochę dopasowane do epoki (nie XIX-wieczna cholera, nie wprowadzony również w XIX w. zwrot “idiota”, nie “pieprzenie”, skoro pieprz Europa poznała na szerszą skalę w późniejszym nieco średniowieczu). 

Podsumowując, Ostatnie lato Wandalów to książka obiecująca, lecz nie do końca spełniająca pokładane w niej oczekiwania. Historia niby dobrze znana, a jednak przedstawiona ze świeżej perspektywy. Zdecydowanie fantastyka, jedynie ubrana w bardzo luźne szaty historyczne. Mimo potknięć, dobry debiut, dający nadzieję, że będzie jeszcze lepiej. 

Sprawdź inne książki z kategorii beletrystyka w księgarni Tania Książka.
Za egzemplarz książki do recenzji serdecznie dziękuje Księgarni Tania Książka.

Spodobał Ci się ten post? Nie przegap kolejnych, będzie mi miło, jeśli mnie polubisz :)

Komentarze