"Król Artur i rycerze Okrągłego Stołu" Roger Lancelyn Green

Mam słabość do legendy o królu Arturze, o czym zresztą możecie się przekonać przeglądając mojego bloga. Regularnie pojawiają się tu wpisy na temat różnych wersji arturiańskiej legendy – zarówno te tradycyjne, jak Śmierć króla Artura Petera Ackroyda, jak i powieściowe wariacje na temat tej historii. Zarówno pełne fantastyki (Mgły Avalonu), jak i całkowicie odarte z nadnaturalnej i magicznej otoczki (Trylogia Arturiańska). Pojawiła się także próba odkrycia prawdy zawartej w legendzie (Król Artur. Prawda zawarta w legendzie). Dzisiaj przyszła kolej na wersję bliską oryginalnym, średniowiecznym eposom, czyli wznowienie Króla Artura i rycerzy Okrągłego Stołu autorstwa Rogera Lancelyna Greena.



To kolejne, po Mitach skandynawskich, wznowienie opracowanie jego autorstwa, co bardzo cieszy, bo obydwa są świetnej jakości. Bieżąca pozycja jest mocno inspirowana XV-wiecznym eposem Thomasa Malory’ego, który w dużej mierze ukształtował wersję legendy arturiańskej, jaką znamy obecnie. Kolejnymi źródłami były średniowieczne i poematy. Łącząc je w całość i dodając co nieco od siebie, Green stworzył opowieść może nie odkrywczą, ale za to bardzo przyjemną i przejrzystą w odbiorze.

Całość została podzielona na pięć części, z których można poznać m.in. historię wyboru Artura na króla (słynna scena z wyciągnięciem miecza z kamienia), opowieść o nieszczęsnym Tristanie i jego ukochanej Izoldzie (zawsze kojarzącą mi się z licealną lekturą) czy o sir Gawainie i Zielonym Rycerzu (tu siłą rzeczy mam skojarzenie z lekcjami języka angielskiego, również licealnymi).

Opowieści te utrzymane są w klimacie średniowiecznego eposu, a więc rycerze są tu nad wyraz rycerscy i mają nieskalany niczym honor, piękne niewiasty nie wnoszą za wiele do opowieści z wyjątkiem podbijania serc, a niegodziwcy są źli do szpiku kości i zasługują na skrócenie o głowę. Próżno szukać odcieni szarości w tym czarno-białym świecie, co jednak nie stanowi wielkiego problemu, jeśli wiemy, po co tak naprawdę sięgamy. Osobiście jestem bardzo zadowolona z lektury!


Sięgnięcie po klasyczną wersję legendy o królu Arturze i jego towarzyszach to dobry pomysł na lekturę zanim na tapet trafią wersje powieściowe. Łatwiej wtedy docenić pomysłowość ich autorów. Zresztą, co tu dużo ukrywać, nie ma chyba anglofila, który by się nie połakomił na taki kąsek.

Za egzemplarz książki do recenzji serdecznie dziękuję Wydawnictwu Zysk i S-ka.

Spodobał Ci się ten post? Nie przegap kolejnych, będzie mi miło, jeśli mnie polubisz :)
    

Komentarze