"Buntownicza młodość" C.D. Payne

Nie tak dawno czytałam „najśmieszniejszą czeską powieść ostatnich lat”, Ostatnią arystokratkę, i mimo pewnej dozy sceptycyzmu, przednie się przy niej ubawiłam. Teraz dałam się skusić na książkę, będącą w latach 90. w Stanach pozycją kultową, która – jak głosi napis na okładce – miała być „najzabawniejszą powieścią, jaką przeczytam w tym roku”. Tym razem niestety, marketingowe hasło okazało się mocno mylące.

Nick Twisp ma czternaście lat, problemy z trądzikiem, rozwiedzionych i dysfunkcyjnych rodziców oraz obsesję na punkcie… seksu. Lubi też literaturę i ma aspiracje pisarskie, ale schodzą one na drugi plan w związku z tym, że chłopak jest nieustannie napalony i jedyne, o czym potrafi myśleć, to jak wreszcie zrzucić z siebie jarzmo dziewictwa. Gdy podczas wakacji poznaje dziewczynę swoich marzeń, zamierza zrobić wszystko, by z nią być, nawet jeśli na drodze stają mu setki kilometrów, przystojny i wszechstronny eks-chłopak wybranki, sprzeciw rodziców i pies o najszkaradniejszym pysku, jaki widział świat.

Mam z tą powieścią kłopot, nie ukrywam też, że lektura od pierwszych stron wzbudzała we mnie ambiwalentne uczucia. Z jednej strony doskonale rozumiem, dlaczego ćwierć wieku temu była uznawana za kontrowersyjną i czemu jarała się nią młodzież. Nieustannie wyskakują tu na czytelnika erekcje i biusty (choć tych akurat jest znacznie mniej), a główny bohater mierzy się z problemami znanymi większości nastolatków (konflikty z rodzicami, kłopoty w szkole, próby omijania szlabanu, brak płynności finansowej).

Z drugiej jednak strony, nie sposób oprzeć się wrażeniu, że współczesne dzieciaki zwyczajnie tej książki nie zrozumieją. Rzeczywistość lat 90. jest dla nich zbyt abstrakcyjna – brak komórek, kontakt jedynie przez telefony stacjonarne, wymienianie się kasetami magnetofonowymi, zero Internetu i zdjęcia nagich kobiet widziane jedynie w pokątnie zdobywanych „świerszczykach”. Skoro więc nie do nastolatków, można by więc pokusić się o stwierdzenie, że Buntownicza młodość będzie lepiej pasowała do dorosłych czytelników, którzy może z pewną nostalgią przeczytają satyrę na lata swojej młodości. Można by, lecz jest tu pewne zasadnicze „ale” – ile można czytać o wyskakujących znienacka nastoletnich penisach we wzwodzie, wyciskaniu pryszczy czy matce głównego bohatera niepotrafiącej zdecydować się, który kochanek najbardziej jej odpowiada.

Nie powiem, były momenty, gdy bawiłam się całkiem nieźle. Zwłaszcza gdy przyzwyczaiłam się już do specyficznego języka, jakim posługuje się główny bohater (powieść ma formę dziennika). Jednak znacznie częściej niż wybuchy śmiechu, lekturze towarzyszyło uczucie politowania, czasem wręcz niesmaku, chociaż nie ze względu na gorszące sceny, a raczej całokształt. Możliwe, że do nastoletniego chłopaka książka przemówiłaby bardziej niż do mnie, ale z wyżej wymienionych powodów myślę, że jej czas po prostu przeminął i po prostu straciła na aktualności.

To dopiero pierwszy tom z trzech, ale raczej nie zamierzam poznawać dalszych losów Nicka i jego swawolnego, choć niespełnionego penisa. 

Za egzemplarz książki do recenzji dziękuję Wydawnictwu Stara Szkoła.

Spodobał Ci się ten post? Nie przegap kolejnych, będzie mi miło, jeśli mnie polubisz :)
    

Komentarze