"Podziemia Veniss" Jeff VanderMeer

Zaniedbałam ostatnio Ucztę Wyobraźni, spoglądającą z wyrzutem i gryzącą moje sumienie, bo wiem, że na tej właśnie pięknie prezentującej się półce czeka na mnie jeszcze wiele fascynujących lektur. W pełni potwierdzają to Podziemia Veniss, które ostatecznie mnie skusiły i przeniosły w mroczny, nieco psychodeliczny świat przyszłości.

Sama fabuła prezentuje się pozornie prosto. Egocentryczny, niespełniony artystycznie i coraz bardziej staczający się Nicholas znika bez śladu. Fakt ten odnotowuje jedynie Nicola, jego siostra-bliźniaczka, która postanawia wszelkimi sposobami odnaleźć brata. Trop prowadzi ją do tajemniczego, czasem uznawanego wręcz za mitycznego, Quina, twórcę genetycznie modyfikowanych stworzeń, służących na co dzień ludziom. Kobieta nie zdaje sobie sprawy z tego, że została wplątana w intrygę, która sięga znacznie głębiej i dalej niż kiedykolwiek mogłaby to sobie wyobrazić. Pewne pojęcie o prawdziwej naturze Quina i jego związków z Nicholasem ma jedynie Shadrach, w przeciwieństwie do bliźniąt doskonale znający brudne i mroczne oblicze pozornie pięknego miasta.

Veniss to miejsce wyjątkowo drastycznych kontrastów. Na powierzchni luksusowa, wypełniona technologicznymi nowinkach metropolia, której mieszkańcom pozornie niczego nie brak do szczęścia. Oszukali nawet prawa natury, do wszelkich możliwych granic stosując transplantacje i odkrycia najnowszej medycyny i eksperymenty genetyczne. Z kolei ciągnące się na wielu poziomach podziemia to świat, który przeraziłby samego Dantego, ciemny, pozbawiony nadziei, w zamian wypełniony makabrą i groteskową namiastką życia.

Książka składa się z trzech części, z których każda przedstawia wydarzenia z perspektywy kolejno Nicholasa, Nicoli i Shadracha. Widać eksperymenty autora z formą, bowiem każda z nich napisana została w innej narracji : pierwszo, drugo i trzecioosobowej, z których zwłaszcza ta środkowa jest dosyć niespotykana i do której trzeba się najpierw przyzwyczaić, by w pełni cieszyć się lekturą. Całość uzupełnia posłowie, w którym VanderMeer zdradza tajemnice wszechpotężnego Quina i okoliczności, w jakich rozpoczął swoje eksperymenty i zabawę w Boga.

Do powieści dołączona została również nowela Wojna Balzaka, której akcja toczy się w tym samym uniwersum, ale wiele lat po wydarzeniach opisanych w powieści. O ile wcześniej byliśmy świadkami okoliczności, które doprowadziły do upadku ludzkiej cywilizacji, o tyle tutaj trwa już bezwzględna, ale i prawdopodobnie skazana na porażkę walka ludzkich niedobitków. Tekst jest równie mroczny, co refleksyjny i bardzo dobrze uzupełnia historię Podziemi…

Na okładce książki można przeczytać, że czytelnikom odradza się przyjmowanie podczas lektury środków halucynogennych. Nie będą im potrzebne. I coś w tym jest. Wprawdzie moje doświadczenie z tego typu używkami jest zerowe, ale wizje nakreślone przez autora często balansują na granicy makabry i koszmaru. W podziemiach nowoczesnego świata kryje się coś, co przyprawia o wstręt i ciarki, lecz jednocześnie ma w sobie coś, co fascynuje i wciąga w swe głębiny.

Wprawdzie powieść VanderMeera jest raczej skromna objętościowo, uderza jednak w czytelnika mocniej niż niejedno opasłe tomiszcze. Przedstawiona w niej wizja przyszłości jednocześnie fascynuje i wzbudza niepokój graniczący z lękiem, czasem wręcz wstrętem i odrazą. A przy tym, jest to również przejmująca opowieść o miłości, dla której można zrobić wszystko, wszystko dla niej poświęcić i wkroczyć na ścieżkę, z której nie ma odwrotu.

Mimo że od momentu, gdy odłożyłam książkę na półkę minęło dobrych kilka tygodni, nadal wracam do niej myślami, a to znak, że zrobiła na mnie duże wrażenie. Takich lektur mi trzeba i po takie właśnie chcę sięgać, i oby mi ich nie zabrakło.


Spodobał Ci się ten post? Nie przegap kolejnych, będzie mi miło, jeśli mnie polubisz :)
    

Komentarze