"Przygody dzieci z ulicy Awanturników" Astrid Lindgren

W czasach podstawówki byłam zakochana w Dzieciach z Bullerbyn, z nieco mniejszym entuzjazmem podchodziłam do przygód Pippi Pończoszanki, lecz i po nie sięgałam z chęcią i przyjemnością. Na tym zakończyła się jednak moja przygoda z twórczością Astrid Lindgren, do której wracam obecnie, tym razem w roli mamy pięciolatki całkowicie urzeczonej Przygodami dzieci z ulicy Awanturników.

W niewielkim, żółtym domu przy ulicy Garncarzy mieszka trójka niesfornego rodzeństwa – niespełna czteroletnia Lotta, sześcioletnia Mia Maria i rok starszy od niej Jonas. Ze względu na ich szalone pomysły oraz niespożytą siłę i energię, ich tata stwierdził pewnego dnia, że ulica powinna zmienić swoją nazwę na Awanturników, co znacznie lepiej oddawałoby jej charakter. To właśnie przygody tych dzieci, które psocą i dają się we znaki nie tylko swoim rodzicom, ale i sąsiadom, a przy tym są na tyle rezolutne i zabawne, że wzbudzają niekłamaną sympatię, stanowią kanwę historyjek zawartych w książce.

Opowieści urzekają swoją codziennością i sielskością. Lotcie, Mii i Jonasowi nie potrzeba wymyślnych gadżetów, by dobrze się bawić. Wystarczy im stół, by stworzyć piracki statek lub drzewo, na które można się wspiąć, by spędzić na nim pół popołudnia. Ich pomysły mogą czasem przyprawić rodzica (zwłaszcza współczesnego, w porównaniu z tym z przed lat najczęściej nadopiekuńczego – biję się w piersi, bo sama taka jestem) o gęsią skórkę i grozę, ale zawsze wszystko kończy się dobrze. Wprawdzie zauważyłam, że moja M. nie zawsze w pełni rozumie humor niektórych sytuacji lub tekstów, ale i tak jest zachwycona i każdy wieczór rozpoczyna pytaniem „Ciekawe co dzisiaj znowu wymyśliła Lotta?”, a potem z niecierpliwością czeka na kolejną historię. A to chyba nawet lepsza rekomendacja dla książki niż moje achy i ochy.

Najnowsze wydanie łączy w sobie dwa zbiory: obszerniejsze, liczące dziesięć opowiadań, Dzieci z ulicy Awanturników oraz znacznie krótszą, zawierającą zaledwie pięć historii, Lottę z ulicy Awanturników. Razem wspaniale się uzupełniają, dlatego tym bardziej cieszy taka ich forma. Od strony technicznej książeczka prezentuje się naprawdę świetnie i to nie tylko ze względu na twardą oprawę. Po pierwsze, w wyraźny sposób jest dostosowana dla dzieci, które potrafią już samodzielnie czytać (duży, wyraźny druk), a po drugie, jest pełna ślicznych ilustracji utrzymanych w klasycznej formie, które stanowią bardzo dobre uzupełnienie tekstu i dodatkowo pobudzają wyobraźnię dziecka.

Podsumowując, jest to pozycja, którą naprawdę warto umieścić w domowej biblioteczce swojego dziecka. W zalewie mnóstwa nie zawsze wartościowych pozycji, lepiej postawić na klasykę, która nie bez powodu od lat podbija serca najmłodszych i ich rodziców. 

Za egzemplarz książki do recenzji serdecznie dziękuję Wydawnictwu Nasza Księgarnia.

Spodobał Ci się ten post? Nie przegap kolejnych, będzie mi miło, jeśli mnie polubisz :)
    

Komentarze