Smoki, smoki, czyli relacja ze Smokonu (część trzecia i ostatnia)

Dzisiaj zapraszam na ostatnią już część relacji ze Smokonu, mini konwentu fantastycznego, który odbył się w Krakowie w minioną sobotę. Jak sama nazwa wskazuje, nie mogło na nim zabraknąć smoków, a ponieważ mityczne i legendarne jaszczury zawsze mnie interesowały, wybrałam się na trzy prelekcji na ich temat.

„Smoki w fantastyce”

Prelekcja prowadzona w największej sali przez Szymona Żaczkiewicza, znanego również jako Simon Zack, wprowadzała uczestników w bardzo szeroki temat, jakim jest motyw smoka w fantastyce. Pod względem technicznym była przygotowana pierwszorzędnie, a to za sprawą ciekawej, przejrzystej i bardzo przyjemnej prezentacji multimedialnej oraz swobodnego stylu prowadzącego.



Pod względem merytorycznym lekko przyczepiłabym się do dwóch kwestii. Po pierwsze, polecanie filmu Roberta Zemeckisa „Beowulf” jako ekranizacji staro brytyjskiego eposu nie jest dobrym pomysłem, bo mają one ze sobą niewiele wspólnego, choć film sam w sobie jest zrobiony pierwszorzędnie. Po drugie, opisy słowiańskiego Żmija nieco kłóciły się z tym, co opowiadał później na swojej prelekcji rusycysta Marcin Strzyżewski. Ale nie będę drobiazgowa, bo obiektywnie rzecz ujmując, całość wypadła naprawdę dobrze.

Na początku Simon Zack przedstawił różnice między wizerunkiem smoka w Europie i w Azji, a są one naprawdę znaczące. Po pierwsze, orientalne smoki to przede wszystkim stworzenia potężne, mądre, godne podziwu i szacunku; są symbolem Cesarza, a przy tym również siły i szczęścia. Po drugie, są utożsamiane z żywiołem wody, a nie ognia, jak zwykle kojarzony jest smok w naszym kręgu kulturowym. Po trzecie, przypominają raczej węże z łapami, niż jaszczury, do jakich my jesteśmy przyzwyczajeni. Interesująca ciekawostka dotyczyła liczby pazurów na różnych obrazach bądź ilustracjach przedstawiających azjatyckie smoki – pięciopalczaste zawsze symbolizują Cesarza, czteropalczaste to postaci z chińskich i koreańskich legend, natomiast trójpalczaste to smoki japońskie.

W Europie smoki postrzegane są jako wielkie gady z ciałem pokrytym łuskami, rogami na głowie, skrzydłami i chwytnym ogonem. Najczęściej też zioną ogniem, bądź inną substancją, często też utożsamiane są z Szatanem (nieoceniony wpływ chrześcijaństwa). W kreowaniu wizerunku smoka na powszechną świadomość miały przede wszystkim dwie opowieści – Beowulf oraz historia o Fafnirze i Sigurdzie pochodząca z Sagi o Wölsungach. To dzięki tej drugiej do powyższego opisu dołączyły również spryt, inteligencja i chciwość, przejawiająca się przede wszystkim w gromadzeniu i strzeżeniu skarbów.

Potem Simon Zack przedstawił listę autorów, w których powieściach można znaleźć smoki oraz przeprowadził mały quiz ze znajomości smoków filmowych. Było zabawnie, głośno i od razu można było dostrzec, że wszyscy bardzo dobrze się bawią. Na równi z prowadzącym,  a to też jest bardzo ważne, o ile nie kluczowe :)

„Smoki skandynawskie”

Prelekcję poprowadził Łukasz Malinowski, doktor nauk historycznych Uniwersytetu Jagiellońskiego, szerzej znany jako autor cyklu Skald, specjalizujący się w historii średniowiecznej Skandynawii. Krótko mówiąc, właściwy człowiek na właściwym miejscu, przynajmniej jeśli chodzi o tematykę spotkania.


Podczas swojego wystąpienia, prowadzący opowiedział o tym, skąd smoki pojawiły się w Skandynawii, jak kształtował się ich wizerunek oraz gdzie można było znaleźć ich sylwetki (niespodzianka, zdobiły nawet kościoły!). Przede wszystkim skupił się jednak na przedstawieniu najsłynniejszych smoków z nordyckich legend i opowieści, była więc mowa o m.in. Nidhoggu, podgryzającym korzenie wiecznego drzewa Yggdrasila, synu Lokiego – Jormungandanie, zwanym również Midgardsormem oraz jego legendarnej walce z Thorem oraz wspomnianym już wcześniej Fanfirze, który pierwotnie był karłem, lecz został zmieniony w jaszczura przez swoją chciwość.

Jedną z ciekawostek okazało się pochodzenie przydomka Ragnara, znanego pewnie niektórym z Was z serialu „Wikingowie”. Cóż, Lodbrok nie był jego nazwiskiem, a raczej pozostałością po pewnej wyprawie na smoka, podczas której – w celu obrony przed trującymi wyziewami – musiał się chronić odpowiednią odzieżą. Chwalebnie i groźnie brzmiący „Lodbrok” to nic innego jak „kosmate portki”!

Jedynym mankamentem prelekcji były niestety problemy techniczne, które spowodowały, że część zdjęć, jakie autor przygotował jako uzupełnienie swojego wykładu, była niewidoczna bądź nieczytelna…

„Żmije i drakony – dobre i złe smoki w Rosji od czasów prasłowian do dziś”

Na prelekcję prowadzoną przez Marcina Strzyżewskiego czekałam z utęsknieniem, jako że słowiańskie klimaty są mi bardzo bliskie, liczyłam więc na sporą dawkę opowieści o Żmijach i związanych z nimi legendach. I tu niestety nieco się rozczarowałam, ponieważ prowadzący najpierw skupił się na pochodzeniu etymologicznym określenia „smok” w języku rosyjskim, a potem wprawdzie poruszył wiele tematów, ale niestety wykład mnie nie porwał. Częściowo dlatego, że była to tylko sucha pogadanka, bez żadnych pomocy wizualnych, a częściowo ponieważ zarówno publiczność, jak i prowadzący wyglądali już na solidnie zmęczonych.


Niemniej jednak, dowiedziałam się kilku interesujących rzeczy. Przede wszystkim rosyjskie smoki, bądź też Żmije (nazwa używana jest wymiennie, bez żadnych zmian w znaczeniu, co samo w sobie jest ciekawą kwestią) dzielą się na kilka odmian. Jedna z nich, tzw. smoki ogniste, posiadają zdolność przemiany w człowieka, ale robią to w zasadzie tylko w jednym celu – uwodzą kobiety po wcześniejszym wcieleniu się w postać ich mężów lub kochanków. Im bardziej samotna kobieta tęskni za ukochanym, tym większa szansa, że pojawi się u niej smok.

Co więcej, pierwszy raz usłyszałam legendę o księciu Piotrze, który uleczony przez zwykłą wieśniaczkę Fiewronię, ożenił się z nią (wcześniej jednak ją oszukując i nie prezentując się jako obiecujący materiał na męża). Oboje zostali kanonizowani i wybrani na patronów małżeństwa. Haczyk tkwi w tym, że najprawdopodobniej nigdy nie istnieli i są całkowicie postaciami legendarnymi.

Podczas prelekcji była również mowa m.in. o rosyjskim herbie, na którym widać rycerza powalającego smoka (który to rycerz niekoniecznie przedstawia św. Michała, jak twierdzą niektórzy), a także o różnych podaniach i bylinach o smokach, ze Żmijem Gorynyczem na czela, i walczących z nimi bohaterach.

Mówiąc krótko, było nieźle, ale mogło być ciut lepiej, a może to po prostu ja już byłam zbyt zmęczona po całym dniu podróży i poprzednich prelekcjach.

**************************************

Podsumowując krótko cały Smokon, jestem naprawdę zadowolona, że miałam okazję w nim uczestniczyć. Pozytywnie zaskoczył mnie fakt, że taka mała impreza była przygotowana z takim profesjonalizmem i przebiegła w tak przyjemnej i swobodnej atmosferze. To byłą moja pierwsza, ale na pewno nie ostatnia przygoda ze smokami w Krakowie!

Komentarze