"Zabij mnie, tato" Stefan Darda

Dobrych kilka lat temu Stefan Darda został okrzyknięty mistrzem polskiej powieści grozy, a to za sprawą Domu na Wyrębach oraz tetralogii (wówczas jeszcze dylogii) Czarny Wygon. Najnowsza książka jego autorstwa (Zabij mnie, tato) to zwrot w kierunku mieszanki kryminału i thrillera. Czy udany? Nie do końca.

Gdy główny bohater i narrator powieści, emerytowany policjant Zdzisław Mokryna przeprowadza się do niewielkiego miasteczka o wdzięcznej nazwie Ryków, szuka tam przede wszystkim spokoju i ciszy. Ucieka z Miasta Wojewódzkiego przed wyrzutami sumienia, traumą, jakiej nabawił się w pracy i nieudanym małżeństwem. Na miejscu niemal natychmiast zaprzyjaźnia się z właścicielem niewielkiej pizzerii, Kamilem Szykowiakiem. Szybko staje się dla jego dzieci przyszywanym wujkiem, grzejąc się przy okazji w cieple ich rodzinnej sielanki.

Mijają cztery lata. Błogie szczęście Szykowiaków zostaje brutalnie przerwane, gdy ich dwie młodsze córeczki, Ola i Julka, znikają bez śladu w drodze do domu. Akcja poszukiwawcza nie daje żadnych rezultatów, Mokryna rozpoczyna więc własne śledztwo i odkrywa, że zaginięcie dziewczynek zbiegło się w czasie z wypuszczeniem na wolność niebezpiecznego psychopaty, który wymknął się policyjnej obserwacji i nikt nie wie, gdzie obecnie przebywa. Co więcej, media wyciszyły sprawę, by nie wzbudzać paniki, więc o ucieczce mordercy społeczeństwo nie ma zielonego pojęcia.

Zacznijmy od tego, co dobre. Po pierwsze, sam pomysł na fabułę, której główny punkt jest nad wyraz prawdopodobny, a przez to przeraża, mimo że brak w nim jakichkolwiek wątków paranormalnych, z jakich dotąd słynął autor. Po drugie, Darda nie ma skrupułów i jest brutalny, bez oporów poświęca postaci zwykle obdarzone swoistym immunitetem na nieśmiertelność i ratunek. Atak na dziecko zawsze szokuje i wywiera mocne wrażenie, a gdy śledzimy historię zaginięcia córek Szykowiaka, sami będąc przy tym rodzicami, wzbudza to tym większe emocje. Po trzecie, bardzo trafnie zostały przedstawione reakcje społeczeństwa na zaistniałą sytuację, ludzka zawiść, złośliwość i niczym nieskrępowana chęć w obrzucaniu błotem ludzi, których dotknęła tragedia. Powieść obnaża również bezradność naszego systemu sprawiedliwości i nadzoru nad kryminalistami, którzy poprzez niefrasobliwość polityków, sędziów bądź biegłych mogą z powrotem znaleźć się na wolności. Zdaję sobie sprawę z tego, że mamy do czynienia z fikcją literacką, jestem jednak przekonana, że akurat pod tym względem fabuła jest bardzo realistyczna.

Znacznie słabiej wypada niestety intryga kryminalna jako całokształt. Są momenty, które naprawdę trzymają w napięciu, ale dotyczy to tylko mniej więcej środka książki. Pierwsze sto stron to typowa powieść obyczajowa i to dosyć przesłodzona. Wizerunek Szykowiaków jako rodziny niemal idealnej, ludzi na wskroś życzliwych, ujmujących i serdecznych został prawdopodobnie celowo polukrowany, by podkreślić zmiany, jakie zachodzą w nich samych po zaginięciu Oli i Julki.

Relacje między bohaterami to chyba największy minus tej powieści. Dialogi trącą pewną sztucznością, a słodziutkie „słoneczka”, jakimi raczył Mokryna swoją nową ukochaną po pewnym czasie już mi się po prostu ulewały. Mało wiarygodne wydają mi się okoliczności poznania Zdzisława i Kamila – Mokryna przychodzi do pizzerii jako zwykły gość, nieznany wcześniej ani jej właścicielom, ani właściwie żadnemu z mieszkańców miasteczka, a już po chwili raczony jest przez Szykowiaka historią jego życia i odwożony do domu prywatnym samochodem. Serio? Może nie mam zbyt dużej wiary w ludzi, ale tak jak Szykowiak postępują albo psychopaci, albo osoby desperacko naiwne.  Rozsądny człowiek choćby nie wiem jak życzliwy, nie wpakuje późną nocą do swojego samochodu obcego faceta, a tym bardziej nie zostawi go w tym aucie na kilkanaście minut samego z kluczykami w stacyjce, żeby dostarczyć pizzę jakiemuś spóźnionemu klientowi. A już tym bardziej nie będzie po pięciu minutach znajomości snuł wywodów o tym, jak poznał swoją żonę i założył biznes życia.

Podsumowując, Zabij mnie tato zawiera duży ładunek emocjonalny, a przy tym porusza bardzo istotny, zwłaszcza obecnie, problem, który wiąże się z wypuszczaniem na wolność niebezpiecznych psychopatów. I to w świetle prawa. Niestety jako całokształt wypada raczej rozczarowująco - powieść nie jest zła, ale po autorze mającym na swoim koncie naprawdę porządne poyzcje oczekiwałam czegoś więcej.

Za udostępnienie egzemplarza powieści do recenzji serdecznie dziękuję Wydawnictwu Videograf.

Komentarze