"The Walking Dead. Zejście" Robert Kirkman, Jay Bonansinga

The Walking Dead. Zejście
Robert Kirkman, Jay Bonansinga
SQWN, 2015
The Walking Dead  to prawdziwy fenomen ostatnich lat. Kto mógłby przypuszczać, że opowieść o świecie opanowanym przez hordy gnijących zombie podbije serca milionów ludzi na całym świecie? Po sukcesie komiksów, przyszła pora na serial oraz powieści, z których każda stanowi gratkę dla wszystkich fanów uniwersum stworzonego przez Roberta Kirkmana.

Jak dotąd dużą popularnością cieszyła się trylogia o psychopatycznym Gubernatorze (Narodziny Gubernatora, Droga do Woodbury oraz Upadek Gubernatora), będąca efektem współpracy Kirkmana i Jaya Bonansingi. Teraz przyszła pora na nową serię, najprawdopodobniej tetralogię, nad którą twórca zombie-świata sprawuje jedynie patronat, a której autorem jest wyłącznie Bonansinga. Kilka tygodni temu miał polską premierę pierwszy tom, Zejście.

Mimo zniszczenia Woodbury, to właśnie w nim koncentruje się akcja powieści. Po śmierci Philipa Blake’a i upadku miasteczka, ci, którzy ocaleli, zbierają się wokół Lilly Caul, próbując wyrwać z rozpadających się, ale nadal silnych łap umarlaków to, co kiedyś było ich domem i azylem. Wkrótce przyjdzie im połączyć siły z nieznaną wcześniej grupą skupioną wokół charyzmatycznego wielebnego i stawić czoło nowemu niebezpieczeństwu – największej jak dotąd hordzie zombie, która zmierza w kierunku Woodbury i przy której wizje rodem z najgorszych koszmarów przypominają różowe jednorożce.

Lilly Caul znana jest wszystkim czytelnikom komiksów oraz poprzednich powieści z cyklu The Walking Dead. Po raz pierwszy pojawiła się w Drodze do Woodbury, odegrała też znaczącą rolę w Upadku Gubernatora. Teraz ponownie wysuwa się na pierwszy plan i to wokół niej koncentruje się cała akcja. Znajomość jej wcześniejszych losów nie jest jednak potrzebna, by rozpocząć przygodę z książkową odsłoną uniwersum, mogą one jedynie pomóc lepiej zrozumieć niektóre z jej pobudek i motywów. Nie są one przy tym na tyle istotne, by zrozumieć fabułę. Teoretycznie można więc Zejście może być Waszą pierwszą powieścią o zombie, choć osobiście polecam najpierw sięgnąć po trylogię o Gubernatorze, by poznać losy Woodbury.

No właśnie, Woodbury. Jedno z kluczowych miejsc w świecie stworzonym przez Kirkmana, obecnie zrównane niemal z ziemią. Można by się zastanawiać, czy jest sens wyciskać z niego coś jeszcze, czy nie lepiej byłoby skupić się na losach innych bohaterów, bądź też obecnym kazać im ruszyć w dalszą drogę. Przyznaję, że sięgając po Zejście miałam mieszane uczucia i towarzyszą mi one również po skończonej lekturze. Akcja koncentruje się na dwóch głównych wątkach fabularnych. Pierwszy to relacje między dwiema grupami – „starymi” mieszkańcami Woodbury z Lilly na czele oraz nowo przybyłą wspólnotą religijną. Ta część wypada naprawdę zadowalająco, choć może lekko przewidywalnie. Nieco gorzej przedstawia się kwestia owego stada zombie zbliżającego się nieuchronnie do miasteczka. Ich zachowanie – co zresztą zostaje wprost powiedziane w powieści i na co zwracają uwagę sami bohaterowie – różni się od tego, do czego sztywni zdołali przyzwyczaić zarówno ocalałych, jak i czytelników. Niestety, zupełni zabrakło wyjaśnienia, dlaczego tak się stało. Ot, Bonansinga postanowił uraczyć Woodbury kolejnym kataklizmem, nie przejmując się specjalnie logiką. Ważne, by było krwawo, a wokół szwendały się żywe trupy.

Z drugiej strony, sięgając po powieści z uniwersum The Walking Dead, raczej nikt nie oczekuje ambitnej literatury i robi to właśnie licząc na opisy walki oraz latające i leżące dookoła części ciała. Tego z pewnością w Zejściu nie brakuje, a autorowi nie sposób odmówić talentu do tworzenia oddziałujących na wyobraźnię scen, chociaż niekoniecznie malowniczych - chyba że ktoś lubi różne odcienie czerwieni.

Podsumowując, dla fanów The Walking Dead, początek nowej serii z pewnością będzie smakowitą ciekawostką i głównie w ten sposób należy potraktować Zejście. A na początek przygody z zombie zachęcam do sięgnięcia po wcześniejsze powieści i serial.

Recenzja napisana dla portalu Duże Ka.

Komentarze