"Pieśń Aborygenki" Ros Moriarty

Pieśń Aborygenki, Ros Moriarty
Nasza Księgarnia, 2012
Chcemy wierzyć, że żyjemy w cywilizowanym świecie. Że w naszej historii owszem, są haniebne momenty, ale należą one do dalekiej przeszłości, więc nie mamy na nie żadnego wpływu. I nikt nie chce pamiętać o Australii, w której jeszcze kilkadziesiąt lat temu drugiego człowieka traktowano jak zwierzę i to dosłownie. Tak, właśnie w pięknej, słonecznej Australii, która uchodzi za jedno z bezpieczniejszych miejsc, pozbawionych rygoru oraz bzdurnych przepisów.

Kultura australijskich Aborygenów należy do najstarszych na świecie i choć trwała niemal niezmiennie od tysięcy lat, od chwili przybycia na kontynent białego człowieka chyli się ku upadkowi. Wystarczyło niecałe dwieście lat, a na niektórych terenach zaledwie sto, by doprowadzić do niemal całkowitej eksterminacji miejscowej ludności i zabicia tego, z czym Aborygeni identyfikowali się od niezliczonych pokoleń. Nie mówi się o tym wiele, bo to temat niewygodny, wstydliwy i obnażający bezwzględność i głupotę polityków odpowiedzialnych za budowę współczesnej Australii.

Pieśń Aborygenki to poruszająca i przejmująco smutna historia o tym, że coś niepowrotnie się kończy, że jesteśmy świadkami zmian i krzywd, których prawdopodobnie nigdy nie da się naprawić. Ros Moriarty pokazuje nam dwa oblicza swego kraju. Sama pochodzi z rodziny z europejskimi korzeniami, ale jej mąż, którego matka była Aborygenką, a ojciec Irlandczykiem, ze względu na mieszane pochodzenie, padł ofiarą okrutnej i bezsensownej polityki, zgodnie z którą wszystkie „mieszane” dzieci były odbierane rodzicom i umieszczane w sierocińcach, by je „ucywilizować”. Nie było od tej zasady wyjątków, co zaowocowało pojawieniem się tzw. „straconego pokolenia”, ludzi obecnie czterdziesto i pięćdziesięcioletnich, którzy pozbawieni rodzin, poczucia przynależności i tożsamości, w większości zatracają się w alkoholizmie i nie mają większych perspektyw na udane życie.

Jako jeden z niewielu, John Moriarty odnalazł ponownie swoją rodzinę, ale stracone lata, podczas których on jako chłopiec doświadczył głodu, przemocy i uczucia odrzucenia, a jego najbliżsi musieli zmagać się z niepewnością co do jego losów, odcisnęły swoje piętno na całym plemieniu, z którego pochodziła jego matka. Wychodząc za Johna, Ros również stała się częścią jego rodziny, która nie miała problemu z zaakceptowaniem dziewczyny pochodzącej z zupełnie innego kręgu kulturowego. Znacznie gorzej ich małżeństwo było postrzegane przez białą społeczność. Tyle mówi się o rasizmie w Stanach czy Europie Zachodniej, często wypaczonym i błędnie rozumianym, natomiast jeszcze niedawno na porządku dziennym była dyskryminacja Aborygenów i to niemal w świetle prawa. To tyle odnośnie równych praw każdego człowieka – dopóki nie upomni się o nie z bronią albo transparentem w ręku, nikt nie kiwnie palcem, by zobaczyć w nim ludzką istotę.

Pieśń Aborygenki  to kombinacja reportażu z refleksjami, przeplatanymi wspomnieniami zarówno samej autorki, jak i Aborygenów, wśród których odnalazła swój drugi dom, uzupełniona fotografiami, świetnie dopełniającymi zawartą w książce historię. Czyta się ją z narastającym uczuciem smutku, że coś bezpowrotnie się kończy i jest już za późno, by temu zaradzić. Po takie publikacje naprawdę warto sięgać, dlatego gorąco Was do tego zachęcam.


Komentarze