"Rodzina O." Ewa Madeyska

Każda rodzina skrywa swoje tajemnice. Niektóre mroczne, inne zaledwie wstydliwe, niemal wszystkie jednak skrzętnie zamiatane pod dywan. Takie, o których nie mówi się głośno nawet we własnym gronie.

Perypetie członków rodziny Opolskich rozpoczynają się w niewielkim miasteczku, Bolegoszczy, wraz z dźwiękiem milicyjnych pałek służących do pacyfikowania manifestacji w 1968 roku. Mimo prób zachowania neutralności i pozorów przyzwoitości, realia sprawiają, że polityka i służby same wyciągają ku nim swe długie i paskudnie oślizgłe ręce.

Na czele rodu stoi siedemdziesięcioletnia sędzina Helena, okaleczona, jednooka, inteligentna i wygadana, a przy tym bogobojna wręcz do przesady. Jej starszy syn, żołnierz AK, Jerzy, zaginął w trakcie wojny, młodszy, Tadeusz, jest obecnie szanowanym w mieście psychiatrą, ordynatorem oddziału w szpitalu psychiatrycznym. Jego żona Barbara, zmagająca się z traumą sprzed lat, wiedzie życie spokojne, wręcz nudne, to jednak tylko pozory. Ich synowie, Andrzej i Paweł, maturzysta i student prawa, inteligentni i obiecujący, zaprzepaszczają swe szanse w imię innych wartości, złych wyborów, a może po prostu głupoty. A obok nich mamy jeszcze całą plejadę bliższych i dalszych znajomych, wrogów i kochanek.

Początkowo miałam problem, by wgryźć się w losy Opolskich i poczuć klimat książki. Poszczególne wątki tak odległe od siebie i powiązane jedynie faktem, że dotyczą członków jednej rodziny nie wydawały mi się szczególnie interesujące. Do czasu. Wraz z rozwojem fabuły subtelne nawiązania zmieniały się w coraz silniejsze więzi, co ostatecznie zaowocowało bardzo skrupulatnie przemyślaną siecią powiązań, które wychodzą na jaw dopiero po odsłonięciu wszystkich kart i poznaniu pilnie strzeżonych szczegółów. Druga połowa powieści jest zdecydowanie bardziej dynamiczna, coraz więcej ukrytych prawd wychodzi na jaw, a ciekawość czytelnika raz po raz zaostrzają kolejne szczegóły i wydarzenia.

Mocną stroną stworzonej przez Madeyską historii są jej bohaterowie – barwni, niejednoznaczni, zmieniający się pod wpływem doświadczeń i napotykanych na swej drodze ludzi. A przede wszystkim, trudni do jednoznacznego ocenienia. Każdy z nich ma jakby dwa oblicza, to dobre, niekoniecznie szlachetne, ale z pewnością możliwe do zrozumienia i akceptacji, oraz to drugie, mroczne bądź zwyczajnie odstręczające, napawające wstrętem lub w najlepszym razie całkowitym niezrozumieniem dla podejmowanych decyzji i wyborów.

Kolejna zaleta to świetnie oddany klimat późnych lat sześćdziesiątych wraz z wszechobecnym aparatem bezpieki, kręcącymi własne szwindle i intrygi milicjantami, kapusiami donoszącymi na sąsiadów czy jedyną słuszną ideologią. Nie brak tu takich elementów ówczesnej codzienności jak weekendowe czyny społeczne dla młodzieży, słuchanie radia Wolna Europa czy obowiązkowe przyjmowanie lokatorów, jeśli posiadany dom okazywał się wystarczająco duży. Nie wspominając o dolarach, których widok potrafił wycisnąć łzy nawet z twardego taksówkarza.

Z okładki krzyczy napis, że Rodzina O. to „pierwszy polski serial literacki”, co – przyznaję bez bicia – nieco zbiło mnie z tropu. Czymże jest bowiem taki twór i czemu ma służyć? Owszem, Ewa Madeyska przyjęła dosyć specyficzną formę opisywania krótkich scen, które z łatwością można wyobrazić sobie na ekranie, co przekłada się na duży dynamizm powieści. Nie ona jednak pierwsza i nie ostatnia. Czy więc chodzi o samą fabułę, która opowiada o życiu przeciętnej rodziny, które mimo owej przeciętności, okazuje się zaskakująco wciągające? To przecież ma w sobie niemal każda rodzinna saga. Dlatego nie szafowałabym takimi definicjami, bo i bez nich powieść zasługuje na uwagę i po prostu warto ją przeczytać.

Za egzemplarz książki do recenzji serdecznie dziękuję Wydawnictwu Znak.

Spodobał Ci się ten post? Nie przegap kolejnych, będzie mi miło, jeśli mnie polubisz :)
    

Komentarze