"Dzieci umysłu" Orson Scott Card

Dzieci umysłu, Orson Scott Card
czyta Roch Siemianowski
Biblioteka Akustyczna, czas 6 godz. 34 min
I tak oto nadszedł koniec historii Andrew Wiggina, zwanego Enderem Ksenobójcą, dla jednych bohatera, dla innych mordercy jedynej znanej ludziom rozumnej rasy zamieszkującej odległą planetę.

Z racji tego, że mamy do czynienia z czwartą częścią cyklu, nie chcę zdradzać zbyt wielu szczegółów fabularnych, zakładam bowiem, że wielu z Was ma jeszcze opowieść przed Enderem przed sobą. Mówiąc bardzo krótko i zwięźle, zdradzę tylko, że główny bohater wraz z rodziną i najbliższymi przyjaciółmi nadal toczy walkę o przetrwanie planety, którą wybrał na swój dom. Do Lusitanii, zamieszkanej przez – jak się okazuje – co najmniej trzy inteligentne gatunki, zbliża się bowiem flota wysłana przez Kongres Międzygwiezdny, a jej cel jest jeden – rozbić planetę w pył tak, by szerzący się na niej wirus nie mógł zagrozić żadnej cywilizacji we wszechświecie.

Wprawdzie Orson Scott Card napisał jeszcze Endera na wygnaniu, jednak wydarzenia w nim przedstawione plasują po Grze Endera, a Dzieci umysłu to zwieńczenie całości. Będąc precyzyjnym, warto wspomnieć, że trudno traktować tę część jako niezależny tom, w pierwotnym zamierzeniu stanowił on bowiem nierozerwalną część Ksenocydu, który dopiero potem autor zdecydował się podzielić na dwie książki. Widać to bardzo wyraźnie – o ile akcja poprzednich tomów była oddzielona pewnym upływem czasu, o tyle już pierwszy rozdział Dzieci umysłu okazuje się bezpośrednią kontynuacją Ksenocydu. Biorąc pod uwagę całość, nie jestem pewna, czy taki manewr był dobrym rozwiązaniem, zdecydowanie lepszym byłaby kondensacja fabuły, usunięcie części filozoficznych rozważań i zamknięcie tej fascynującej bądź co bądź historii w trzech tomach.

Po wysłuchaniu ostatniego rozdziału oraz posłowia autora (poznałam powieść w formie audiobooka w bardzo dobrej interpretacji Rocha Siemianowskiego) mam bardzo mieszane uczucia. Jak dotąd, byłam zachwycona wszystkimi częściami cyklu, każda z nich miała nieco inny charakter, ale jednocześnie reprezentowała wysoki, w pełni satysfakcjonujący poziom. Dzieci z umysłu, same w sobie nie będące lekturą złą, zdecydowanie odstają od poprzedniczek i pozostawiają pewien niedosyt i uczucie rozczarowania.

Przede wszystkim akcja niemal tu zamiera na rzecz refleksji i rozważań nad naturą człowieka, praw rządzących nie tylko nami, ale całym światem, oraz problemami natury moralnej. Jest to element, który zazwyczaj bardzo sobie cenię w twórczości autora, tym razem jednak zabrakło odpowiedniego wyważenia i równowagi, przez co po pewnym czasie kolejne dysputy bohaterów stają się zwyczajnie nużące. Głęboko ubolewam również nad zakończeniem, do napisania którego po prostu musiały nakłonić Carda jakieś smętne romansidła, bo innej przyczyny zwyczajnie nie widzę…

Nie oznacza to jednak, że książka jest zła, absolutnie nie. Ostatecznie, nadal jesteśmy w fascynującym uniwersum wraz ze świetnie nakreślonymi bohaterami. Sam Ender schodzi tu na drugi plan, na pierwszy zaś wybijają się tytułowe dzieci jego umysłu, które wkraczają na scenę już pod koniec Ksenocydu. Kolorytu nabiera również postać wirtualnej Jane, towarzyszącej wiernie Wigginowi od tysięcy lat w podróżach kosmicznych. Z dość świeżej perspektywy mamy też możliwość zerknięcia na Królową Kopca, która ujawnia wiele ze swej niezwykłej z ludzkiego punktu widzenia natury.

Jednak mimo rozczarowania nie żałuję sięgnięcia po Dzieci umysłu, bez nich historia o Enderze byłaby bowiem niepełna, a cykl jest jak najbardziej godny polecenia wszystkim fanom fantastyki. Dlatego warto czasem przymknąć oko na słabszy tom, jeśli odbiór całości w pełni to rekompensuje.

Za możliwość wysłuchania "Dzieci umysłu" serdecznie dziękuję Bibliotece Akustycznej.

Spodobał Ci się ten post? Nie przegap kolejnych, będzie mi miło, jeśli mnie polubisz :)
  

Komentarze