"Płonące dziewczyny" C. J. Tudor

Niewielka angielska wioska, w której nadal dużą rolę odgrywa historia, a potomkowie ludzi spalonych przed wiekami na stosie jako heretycy, cieszą się największym poważaniem. Niespodziewane samobójstwo pastora, który wyjątkowo intensywnie interesował się miejscową historią i badał lokalne tajemnice. Zaginięcie dwóch nastoletnich dziewcząt, które przed trzydziestu laty po prostu zniknęły i nikt więcej o nich nie usłyszał. A wszystko to splata się w zaskakująco dobrym thrillerze Płonące dziewczyny, autorstwa C. J. Tudor, znanej m.in. dzięki mrocznemu Kredziarzowi. 


 

Jack Brooks, pastorka i matka samotnie wychowująca piętnastoletnią córkę, zostaje przeniesiona do parafii w niewielkiej wiosce. Zamiast sielskiej prowincji, na miejscu natyka się na średnio entuzjastycznie nastawionych do niej mieszkańców oraz całą masę tajemnic, związanych zarówno z jej poprzednikiem, jak i samą wioską. Już pierwszego dnia otrzymuje również prezent od anonimowego darczyńcy - zestaw do egzorcyzmów... 

 

Już od pierwszych chwil pobytu Jack w Chapel Croft wiadomo, że pobyt w wiosce nie będzie najłatwiejszy ani dla niej, ani dla jej nastoletniej córki. Mieszkańcy, mimo że pozornie uprzejmi, skrywają swoje tajemnice i nie dopuszczają do nich obcych. W takich miejscach przybyszom z zewnątrz nie jest łatwo, dla niektórych będą “nowymi” nawet przez kilka lat. Sytuację Brooks pogarsza też fakt, że nie wszyscy akceptują kobietę-kapłana. Niełatwo ma również Flo, jej córka, która wprawdzie szybko nawiązuje jedną przyjaźń, ale jednocześnie ląduje na celowniku lokalnych łobuzów.  

 

Spodobała mi się kreacja głównej bohaterki, która jest nieoczywista i wymykająca się stereotypom. Jack nie jest typową kapłanką, jej podejście do wiary i religii nie jest też “książkowe”, ma za sobą ciężkie przeżycia i ma na koncie uczynki, do których z pewnością głośno nie chciałaby się przyznać. A przy tym znacznie więcej w niej dobra i uczciwości, niż w większości pseudouduchowionych kapłanów, którzy głośno nawołują do piętnowania grzechu, mając jednocześnie na sumieniu rzeczy znacznie gorsze niż te, za które potępiają innych.  

 

Sama intryga jest ciekawa, trochę zakręcona i do samego końca nie jesteśmy w stanie przebić się przez mur tajemnic i niedomówień, który skrupulatnie postawiła C. J. Tudor. Dzięki temu lektura aż do ostatniej strony wciąga i ekscytuje, a taki właśnie powinien być dobry thriller. Polecam i to gorąco! 


Spodobał Ci się ten post? Nie przegap kolejnych, będzie mi miło, jeśli mnie polubisz :)

Komentarze