"Zew nocnego ptaka" Robert McCammon

Kilka lat temu dałam się porwać prozie Roberta McCammona, który oczarował mnie Magicznymi latami oraz Łabędzim śpiewem. Mimo że zupełnie różne, obydwie stanowiły smakowite połączenie różnych gatunków, w których elementy fantastyczne odgrywały znaczącą rolę. Teraz miałam okazję sięgnąć po powieść, w której fantastyki wprawdzie już nie ma, za to jest osadzona w równie fascynujących, co przerażających czasach – niesławnym okresie polowań na czarownice. 

 


Rok 1699 r. Mieszkańcy Fount Royal, osady świeżo założonej na obrzeżach Karoliny Południowej, przeżywają dramat. Po klęsce zbiorów, kolejni ludzie umierają na tajemniczą zarazę, a jakby tego było mało dochodzi do dwóch morderstw. Nie wygląda to na przypadek, a wyjaśnienie może być tylko jedno – miasteczku zagraża czarownica. Jej tożsamość zostaje szybko odkryta – nikt nie ma wątpliwości, że musi to być piękna młoda wdowa portugalskiego pochodzenia, której ciemna karnacja od samego początku kłuła w oczy co bardziej bogobojnych mieszkańców. 

 

Kobieta zostaje aresztowana, a proces w jej sprawie ma poprowadzić sędzia Woodward, który specjalnie w tym celu przyjeżdża do Fount Royal w towarzystwie swego młodego asystenta, Matthew Corbetta. Mimo przekonujących dowodów i zeznań świadków Corbett nabiera podejrzeń, że cała sprawa jest znacznie bardziej skomplikowana i w miasteczku wprawdzie grasuje morderca, ale zupełnie zwykły, nie mający konszachtów z diabłem. Tylko, czy będzie w stanie to udowodnić, skoro wydanie wyroku zdaje się jedynie formalnością? 



 

Zew nocnego ptaka będzie prawdziwą gratką dla osób interesujących się wczesną historią Stanów Zjednoczonych. Mimo że mamy do czynienia z fikcją literacką, możemy obejrzeć od środka życie w koloniach u początków ich powstania, jeszcze przed oficjalnych odłączeniem się od Wielkiej Brytanii. Sposób działania i mentalność ich mieszkańców, warunki życia i cała społeczna otoczka, która jest właściwie dodatkiem do fabuły, dla mnie stanowiła jeden z największych atutów powieści. 

 

Powieść liczy ponad 900 stron. Przez pierwszych kilkadziesiąt było mi trudno przebrnąć. Nie wiem, czy to ze względu na powoli rozkręcającą się akcję, czy po prostu kiepskie samopoczucie, ale dopiero mniej więcej w jednej trzeciej powieści wciągnęłam się na dobre. Śledzimy wydarzenia oczami młodego Corbetta, inteligentnego i ciekawskiego, lecz nie zawsze rozsądnego. Możemy się dość szybko domyślić tego, że oskarżona kobieta ma w sobie tyle z wiedźmy, co rosnące przy drodze drzewo, a jednocześnie mamy świadomość, że to nie prawdy życzą sobie mieszkańcy miasteczka, a kozła ofiarnego, na którego mogą zrzucić wszystkie swoje nieszczęścia. Zwłaszcza że akcja powieści toczy się zaledwie kilka lat po procesach w Salem, które zresztą są wspominane przez kilkoro bohaterów. 

 

McCammon stworzył wciągający, nieco mroczny kryminał historyczny, w który warto zagłębić się na spokojnie na kilka wieczorów. Nie jest to książka, którą pochłoniecie w jeden czy dwa dni. Warto się nią podelektować i nacieszyć. A ponieważ to dopiero pierwszy tom cyklu, nie będzie złym pomysłem już naszykować sobie więcej miejsca na półce. 


Za możliwość lektury dziękuję nieocenionemu Wydawnictwu Vesper. 


Spodobał Ci się ten post? Nie przegap kolejnych, będzie mi miło, jeśli mnie polubisz :)

Komentarze