"Nawałnica mieczy. Krew i Złoto. Edycja ilustrowana" George R.R. Martin

Kolejna odsłona wędrówek po Westeros już za mną. Nawałnica mieczy. Krew i złoto towarzyszyła mi od poniedziałku i pozbawiła dobrych kilka godzin snu. Było warto, tylko teraz pewnie minie następny rok, zanim Uczta dla wron ukaże się w ilustrowanym wydaniu. Serce już mi krwawi... 

Krew i złoto to płynna kontynuacja Stali i śniegu, tyle że jeszcze bardziej nieprzewidywalna, brutalna i zwodnicza. Naprzemiennie śledzimy zmagania bohaterów, którzy walczą o władzę i wpływy, a czasem po prostu o honor i prawo do życia. Siedem Królestw zostało rozerwanych na kawałki bratobójczymi walkami, przy czym pionków i graczy ubywa z każdym tygodniem. Daleko na Północy Czarna Straż broni Muru przed armią dzikich oraz Innych, napędzanych złowrogą mocą. Z kolei na Południu wygnana księżniczka, ostatnia z rody Targaryenów, dorasta i gromadzi wojowników, by powrócić i walczyć o swe dziedzictwo. Jednym słowem, dzieje się tyle, że aż trudno uwierzyć, że Martin sam nie poplątał się w stworzonej przez siebie fabule. 

W drugim tomie Nawałnicy mieczy autor powraca do zabiegu, którym zszokował czytelników Gry o tron - bez skrupułów „morduje” postaci, do których zdążyliśmy się już przywiązać i którym kibicujemy. Przygotujcie się na pożegnanie jeszcze kilka osób, nawet tych sprawiających wrażenie kluczowych dla rozwijającej się akcji. Nie dajcie się zwieść, tutaj nikt nie jest bezpieczny! Ktoś nieoczekiwanie wróci, pojawi się też kilka nowych postaci. Niektóre porządnie Was zaskoczą! 


To co jest fascynujące w sadze, poza samym światem z całym jego bogactwem historycznym i kulturowym, to sposób wykreowania bohaterów. Jest ich mnóstwo. Nie kilku, nie kilkunastu, a kilkudziesięciu i każdy zachowuje indywidualny rys. Jednocześnie większość z nich gra w przeciwnych drużynach, o ile mogę się tak wyrazić. Sukces jednych, będzie porażką innych, a jako czytelnicy gwarantuję, że będziecie kibicować zarówno pierwszym, jak i drugim, mimo że może to brzmieć nieco paradoksalnie. Poza drobnymi wyjątkami nie mamy tu również postaci czysto negatywnych. Nawet ci, którzy zdają się nie mieć ani jednej pozytywnej cechy, w pewnym momencie odsłaniają jakiś element człowieczeństwa, który sprawia, że patrzymy na nich w nowy sposób. Nie rozgrzeszając ich poprzednich czynów, ale do pewnego stopnia możemy zrozumieć, co doprowadziło, że stali się takimi, a nie innymi ludźmi. 


Po niniejszy tom, podobnie jak i po poprzedni, sięgnęłam dzięki nowemu, ilustrowanemu wydaniu. Ma twardą oprawę, klimatyczną okładkę i wstawki z ilustracjami. Wprawdzie w porównaniu z Grą o tron, nie ma owych ilustracji tak wiele, ale są dodatkowym smaczkiem. 

Mówiąc krótko, gorąco polecam całą serię, zwłaszcza w tym wydaniu. Obyśmy szybko doczekali się Uczy dla wron i... oby Martin nareszcie skończył sagę. 


Spodobał Ci się ten post? Nie przegap kolejnych, będzie mi miło, jeśli mnie polubisz :)

Komentarze