"Kobiety z Vardø" Kiran Millwood Hargrave

Dwa lata temu zachęcałam Was do sięgnięcia po Czarownice z Manningtree Beth Underdown, powieść luźno opartą na życiu Matthewa Hopkinsa, samozwańczego łowcę czarownic, który doprowadził do skazania na śmierć ponad 300 kobiet. Teraz jestem świeżo po lekturze Kobiet z Vardø, również bazującą na prawdziwych wydarzeniach i nie mniej przerażającą okrucieństwem i bestialstwem, do jakiego dochodziło w świetle prawa podczas tzw. polowań na czarownice. 

 


Kiran Millwood Hargrave wzięła na warsztat historię niewielkiej rybackiej osady, leżącej na skraju ówczesnego Królestwa Danii i Norwegii. W 1617 r. podczas gwałtownego sztormu giną niemal wszyscy mężczyźni. Ich żony, matki i siostry z dnia na dzień pozostają same. Część z nich pogrąża się w żałobie i zwraca ku Kościołowi, pozostałe postanawiają wziąć swój los we własne ręce - ruszają na połów ryb i z miesiąca na miesiąc stają się coraz bardziej samowystarczalne. A to już coś, co kobietom nie uchodzi i jawnie łamie przyjęte konwenanse. 

 

Po kilku miesiącach do Vardø przybywa komisarz Absalom Cornet, który w ojczystej Szkocji okrył się sławą bezwzględnego łowcy czarownic. Teraz jego zadaniem jest doprowadzić do porządku osadę pełną kobiet, które najwyraźniej zapomniały, gdzie jest ich miejsce. Kobiet, które ośmielają się mieć własne zdanie, które zdają się nie potrzebować mężczyzn i które mają czelność wkładać spodnie. Czy może być lepszy dowód na to, że to efekt czarów i konszachtów ze Złym? 

 

Autorka snuje swoją opowieść z perspektywy dwóch bohaterek. Młodziutkiej Maren, której ojciec, brat i narzeczony zginęli podczas sztormu i która pogrąża się w konflikcie z matką, która nie potrafi otrząsnąć się z żałoby i stopniowo popada w szaleństwo, oraz zaledwie siedemnastoletniej Ursy, świeżo poślubionej żony komisarza, która dopiero po przybyciu do Vardø zdaje sobie sprawę z tego, czym naprawdę zajmuje się jej mąż. Oprócz nich na scenie pojawia się kilka innych wartych zapamiętania postaci, jak charyzmatyczna Kristen czy Saamka Diina, która pierwsza staje na celownika Corneta z racji swojego pochodzenia i wiary. 

 

Kobiety z Vardø to z jednej strony opowieść dosyć prosta, a z drugiej przejmująca i trafiająca do wyobraźni. Pokazuje ludzką naturę zarówno z jej pięknej, empatycznej strony, gdy w obliczu tragedii ludzie potrafią się jednoczyć i dokonywać rzeczy niemal niemożliwych, a jednocześnie z tej najbardziej odrażającej, gdy zaślepieni nienawiścią, uprzedzeniami i chęcią władzy są zdolni do najpodlejszego okrucieństwa i przemocy.  

 

Powieść pochłania się błyskawicznie, mimo że jej lektura wywołuje często poczucie bezsilności, gniewu i głębokiego współczucia dla bohaterek. Mimo że są one jedynie fikcyjnymi postaciami, gdzieś z tyłu głowy pozostaje świadomość, że tego typu historie naprawdę miały miejsce i to wcale nie sporadycznie.  

 

Warto sięgnąć. 


Za egzemplarz książki serdecznie dziękuję Wydawnictwu Znak.


Spodobał Ci się ten post? Nie przegap kolejnych, będzie mi miło, jeśli mnie polubisz :)

Komentarze