"Siedem czarnych mieczy" Sam Sykes

Jak często jesteście rozczarowani książkami, które miały być absolutnie fantastyczne, a okazały się ledwie przeciętne? Nie wiem, w czym tkwi problem – czy to kwestia promowania tak dużej liczby miernych pozycji, czy też to mnie trudniej jest zadowolić. Na szczęście są też powieści, które nie tylko spełniają pokładane w nich oczekiwania, ale okazują się jeszcze lepsze niż się zapowiadały.  



Tak właśnie było w przypadku Siedmiu czarnych mieczy Sama Sykesa. Wiele wskazywało na to, że będzie wręcz odwrotnie. Przyznaję bez bicia, pierwsze sto stron przemęczyłam. Nie “czułam” świata, postać głównej bohaterki wydawała się przesadzona, a całość po prostu nie była tym, czego szukałam. A potem nagle zaskoczyło. I to tak dobrze, że nad wspomnianymi stu stronami siedziałam pięć dni, a pozostałe pięćset łyknęłam w półtora dnia. 

 

Powieść opowiada o Sal Kakofonii, Włóczędze o skórze pokrytej bliznami i sercu twardym jak stal. Napędza ją zemsta na tych, którzy przed laty zdradzili ją i to w najbardziej nikczemny sposób, obrabowując z tego, co miała najcenniejsze i pozostawiając na pewną śmierć. Nie ma już w sobie magii, stała się wyrzutkiem, straciła praktycznie wszystko to, co wcześniej stanowiło sens jej życia. Pozostało jednak budzące grozę nazwisko i legendarny Kakofonia, wiszący u jej pasa, któremu daleko jest do zwykłej broni i który zdaje się... żyć.  

 

Jak wspomniałam, początki były trudne. Przeszłość Sal poznajemy fragmentami, a i tak najważniejsze jej elementy zostają odsłonięte dopiero pod koniec pierwszego tomu. To co otrzymujemy w pierwszej chwili to wulgarna, aż nadto cyniczna awanturnica, która podążając tropem dawnych zdrajców, spotyka się z genialną wynalazczynią, z którą wiąże ją skomplikowany i bolesny związek. To pierwsze wrażenie jest jednak mocno mylące, Sal Kakofonia skrywa bowiem pod swymi bliznami, ciętym językiem i zamiłowaniem do mocnej whisky, poharataną, “zepsutą” - jak twierdzi jedna z bohaterek - duszę i osobowość znacznie bardziej skomplikowaną, niż można by po niej początkowo oczekiwać. 

 

Z rozdziału na rozdział coraz ciekawsze okazuje się także uniwersum. Niby nie ma w nim wiele odkrywczego – dostajemy tu dwa walczące ze sobą imperia i leżącą między nimi krainę o wielce mówiącej nazwie Blizna. Domeną Rewolucji są wynalazki techniczne, napędzane głównie starożytnymi reliktami, z kolei główną siłę Cesarstwa stanowią magowie. Z tym, że ci najpotężniejsi opuścili przed laty szeregi cesarskiej armii i żyją jako Włóczędzy w Bliźnie, służąc jedynie własnym interesom.  

 

W ten pozornie banalny fantastyczny świat Sykes tchnął jednak trochę świeżości. Jednocześnie zabarwił go taką dawną mroku i brudu, że z pewnością nie będzie to odpowiednia lektura dla młodszych czytelników. Krew leje się gęsto, dobro rzadko jest wynagradzane, a sprawiedliwość jest wymierzana tylko czasami, bardziej w ramach wyjątku niż reguły. To świat targany wojną, w której niewiele jest chwały i bohaterstwa, a zamiast tego widać w pełnej krasie jej najpodlejszą formę. 

 

Mówiąc krótko, nie zrażajcie się kiepskim początkiem, kolejne rozdziały naprawdę Wam go wynagrodzą. Książka jest świetna, a cały cykl zapowiada się znakomicie. Polecam! 


Za egzemplarz książki serdecznie dziękuję Wydawnictwu Rebis.

Książkę przeczytałam w ramach wyzwania Trójka e-pik.

Spodobał Ci się ten post? Nie przegap kolejnych, będzie mi miło, jeśli mnie polubisz :)

Komentarze