"Abominacja" Dan Simmons

Powieści Dana Simmonsa od lat plasują się w czołówce moich ulubionych. I to zarówno te stricte science fiction, jak Ilion i cykl o Hyperionie, jak i te, które ciężko przyporządkować do jednej kategorii, jak Terror czy DroodW tych ostatnich autor w pieczołowity sposób połączył fakty historyczne z dużą dawką grozy, często nie do końca nazwanej, sprawiając, że ich lektura od początku do końca wywołuje ciary na plecach. 




Podobnych wrażeń spodziewałam się po Abominacji. Była to jedna z najbardziej wyczekiwanych przeze mnie premier tego roku. Zwłaszcza że sam zarys fabularny nasuwał lekkie skojarzenie z Terrorem. Książkę skończyłam kilka dni temu i... pierwszy raz po lekturze Simmonsa nie jestem pewna, jak wyrazić swoje wrażenia. Abominacja okazała się mieszanką elementów może nie genialnych, ale perfekcyjnie dopracowanych, oraz pomysłów, które ocierają się o kicz. Zdecydowanie nie jest to najlepsza pozycja w dorobku autora. Ale po kolei.

Rok 1924. Grupa brytyjskich wspinaczy podejmuje próbę zdobycia Mount Everestu. Wyprawa kończy się tragicznie - dwóch mężczyzn ginie. W tym samym czasie lawina pochłania dwóch innych wspinaczy, nie należących wprawdzie do tej samej ekipy, ale podążających jej śladem. Jednym z zaginionych jest młody, ale doświadczony w spinaczce i utalentowany lord Bromley. 

Rok 1925. Trzech przyjaciół, brytyjski weteran wojenny, francuski alpinista i młody Amerykanin, wyrusza w Himalaje, by odkryć prawdę, co naprawdę przydarzyło się na zboczach Mount Everestu. Oficjalnie mają odnaleźć lorda Bromleya - wyprawę sponsoruje jego matka, przekonana, że syn jakimś cudem ocalał - nieoficjalnie zaś mają w planach zdobycie samego szczytu. Okazuje się, że okoliczności wypadku, do którego doszło rok wcześniej, wcale nie są tak oczywiste i jasne, jak można by tego oczekiwać, a niezdobyty dotąd szczyt skrywa paskudną tajemnicę.  

Na pierwszy rzut oka mamy więc koncepcję podobną do tej wykorzystanej w genialny sposób w Terrorze. Cofamy się w przeszłość do miejsca ledwie zbadanego do człowieka. Bohaterów czeka walka z własnymi słabościami, ale też otaczającym ich przenikliwym zimnem, głodem i czymś, co czai się w ciemności. Simmons jest mistrzem precyzyjnego odmalowywania realiów, o których pisze. W każdym, najdrobniejszym szczególe przedstawia przygotowania do wyprawy w Himalaje, pokazuje sprzęt, jaki mieli wówczas do wyboru wspinacze, ówczesne nowinki technologiczne, ale i przywiązanie do tradycji. Pokazuje wewnętrzne konflikty klubów wspinaczkowych i rywalizację zarówno między poszczególnymi ludźmi, jak i krajami, pragnącymi być pierwszymi na szczycie najwyższej góry świata. 

Dla czytelników zafascynowanych górami, wszystko to będzie prawdziwym rarytasem. Dla osoby, która czeka na rozwój akcji, już niekoniecznie, bowiem opisy przygotowań oraz wspinaczki na Mount Everest przynajmniej do etapu, w którym do akcji wkraczają elementy sensacyjne i posmak grozy, zajmuje - bagatela – ponad dwie trzecie powieści. Ta dysproporcja sprawia, że kiedy wydarzenia nabierają tempa, niemal natychmiast przechodzą w prędkość zbyt szybką, by można było wyjść z tego bez szwanku. W tym przypadku najpoważniejszymi obrażeniami, jakie ponosi powieść 

[SPOILER SPOILER] 

Nie do końca rozumiem, co kierowało autorem, gdy postanowił wprowadzić do akcji nazistów i to w takiej formie. Zakrawa to niestety na pomysły rodem z horrorów klasy B albo słabych filmów sensacyjnych. Podobnie absurdalny wręcz wydaje się fakt, że przez większą część książki bohaterowie z mozołem walczą z żywiołem i swoimi słabościami, by pokonywać kolejne metry. Mierzą się z chorobą wysokościową. Wspinaczka jest okupiona bólem i zmęczeniem, czasem ponad siły. Tymczasem, w końcowej części powieści nagle następuje zwrot i wszyscy niemalże biegiem zbliżają się tuż pod sam szczyt, a niektórzy prawdopodobnie i go zdobywają. Sprawia to wrażenie, jakby Simmons pod koniec pisania postanowił rzucić swoją pracę i przekazał napisanie jej zakończenia komuś innemu. 

[Koniec spoilerów] 

Nie zrozumcie mnie źle, to nie jest zła książka. Gdyby napisał ją ktoś inny, prawdopodobnie odebrałabym ją lepiej. Mistrzów pióra ocenia się jednak znacznie bardziej surowo niż przeciętnego pisarza, a Simmons właśnie takim mistrzem jest. Dlatego, mimo że w porównaniu z innymi jego powieściami, ta prezentuje się średnio, nadal jest to bardzo dobra pozycja. Tylko może nie zaczynajcie od niej przygody z twórczością autora. 

Za egzemplarz książki serdecznie dziękuję Wydawnictwu Vesper. 

Spodobał Ci się ten post? Nie przegap kolejnych, będzie mi miło, jeśli mnie polubisz :)

Komentarze