"Sin City" Frank Miller

Ostatni weekend niemal w całości upłynął mi pod znakiem Sin City. I cieszę się, że po pierwszy tom, Miasto grzechu sięgnęłam w piątek, a nie w ciągu tygodnia, bo mogłam bez większych skrupułów wciągnąć na raz całą serię. Warto było! 


Zapewne większość z Was widziało lub przynajmniej kojarzy film Sin City z 2005 r. w reżyserii Roberta Rodrigueza. Obejrzałam go krótko po premierze i spodobał mi się, chociaż też wydawał mi się mocno pokręcony i miejscami nie do końca zrozumiały. Teraz wiem, dlaczego. Trzeba było od razu sięgnąć po pierwowzór, czyli komiksy Franka Millera. Chociaż może byłam wtedy za smarkata i nie spodobałyby mi się tak mocno jak teraz?  

W skład serii wchodzi siedem albumów: 
  • Miasto grzechu  
  • Damulka warta grzechu  
  • Krwawa jatka  
  • Ten żółty drań  
  • Rodzinne wartości  
  • Girlsy, gorzała i giwery  
  • Do piekła i z powrotem  

Łączy je miejsce akcji, tytułowe Miasto Grzechu, gdzie próżno szukać okruchów dobroci, a w którym występem i rozpusta atakują człowieka na każdym kroku. Miastem rządzą gangi, w tym jeden usankcjonowany prawem – oficjalnie sprawująca władzą rodzina Roarków jest tak skorumpowana i zdeprawowana, że plasuje się w czołówce tych najbardziej niebezpiecznych grup, którym nie warto wchodzić w drogę. Drugą siłą sprawującą władzę są prostytutki, działające głównie w dzielnicy zwanej Starym Miastem, w której to one stanowią prawo i to najsurowsze.  

Każdy z albumów opowiada historię innych bohaterów, chociaż warto tu wspomnieć, że większość wątków przeplata się między poszczególnymi opowieściami. Świetne są takie smaczki, gdy czytając jedną z historii, gdzieś na drugim planie widzimy głównych bohaterów z innego tomu, zwłaszcza gdy obserwujemy znaną już sobie scenę, ale tym razem z innej perspektywy.  


Z siedmiu tomów najlepsze są zdecydowanie pierwsze cztery, utrzymane na bardzo wysokim poziomie. Najsłabszy to Girlsy, gorzała i giwera, który jest właściwie ciekawostką i dodatkiem – jako jedyny nie przedstawia jednej, spójnej historii, a raczej krótkie epizody, takie opowiadanka w wersji graficznej. 

Mówiąc o Sin City nie sposób nie wspomnieć o charakterystycznej, rewelacyjnej kresce, jaką zostały narysowane. Wszystkie utrzymane są w tonacji czerni i bieli (chociaż czasem pojawiają się pojedyncze jaskrawe barwy podkreślające konkretne elementy). Wpływają na wyobraźnię i pozwalają odnieść wrażenie, że oto faktycznie wkraczamy w mroczne zaułki, gdzie gra światła i cienia robi swoje, wywołując dreszcze i sugerując niedopowiedzenia. 


Zdaję sobie sprawę, że Sin City nie przypadnie wszystkim do gustu. Jest brutalne, wulgarne i nie ma w nim niemal żadnego w pełni pozytywnego bohatera. Prawie każdy, kto wkracza do Miasta Grzechu, wychodzi z niego splamiony. Co nie zmienia faktu, że czyta się je znakomicie. 










Spodobał Ci się ten post? Nie przegap kolejnych, będzie mi miło, jeśli mnie polubisz :)

Komentarze