"Żywica" Ane Riel

Gdy tata zabijał babcię, w białym pokoju panowała ciemność. Byłam tam. 

Rodzina Haarderów od dawna miała opinię lekko zdziwaczałej. Mieszkają na niewielkiej, pokrytej lasem wysepce, zwanej Głową, którą łączy z drugą, większą wyspą niewielki przesmyk. Dawniej ojciec Jensa Haardera cieszył się opinią utalentowanego stolarza. Syn odziedziczył po nim umiejętności i miłość do drzew. Jak również przybierającą na sile manię zbieractwa, która ich dom i wysepkę zmienia stopniowo w odstręczające wysypisko śmieci. Z upływem czasu Jens staje się coraz większym dziwakiem, strasząc ludzi swym wyglądem i zachowaniem. Czy można się jednak w pełni dziwić, że człowiek, który traci w tragicznym wypadku jedyne dziecko, nie pogrąża się w szaleństwie? Tylko że sześcioletnia Liv tak naprawdę żyje... 


Sięgając po Żywicę spodziewałam się mocnego thrillera. Zamiast tego otrzymałam wstrząsającą opowieść o szaleństwie, a podczas lektury naprzemiennie towarzyszyły mi współczucie i odraza. Wrażenia te podkreśla zwłaszcza pierwszoosobowa narracja snuta przez samą Liv, dla której życie między hałdami śmieci, w całkowitej izolacji i strachu przed obcymi z zewnątrz, wydaje się zupełnie naturalne. W pełni ufa swoim rodzicom, kocha ich całym sercem i nie poddaje w wątpliwość nic, co od nich słyszy. Wierzy więc, że ciemność zagłusza ból, więc nocą można polować. Nocą można też zakradać się do cudzych domów i zabierać leżące w nich rzeczy, bo to tylko “zabawa”. Nie dziwi jej coraz bardziej otyła matka, która przestaje opuszczać swój pokój i która tylko je i śpi. Nie odstręcza jej unoszący się dookoła smród, szczury i inne stworzenia. Wreszcie, przyjmuje za coś naturalnego otaczającą ją... śmierć. 

Opowieść snuta przez Liv przeplata się z narracją trzecioosobową, która pozwala spojrzeć na nią oczami innych osób, w tym przede wszystkim jej rodziców. Czytelnik może prześledzić drogę, jaką pokonał Jens, który w ciągu zaledwie kilku lat z nieśmiałego, cichego chłopca zmienił się w pogrążoną we własnym szaleństwie wydmuszkę człowieka. A jednak nie możemy go tak do końca osądzić. Nie kieruje nim bowiem złość czy okrucieństwo, a jedynie miłość i strach przed utratą tego, co kocha. Tyle że ubrane w wynaturzoną formę.  


Żywica to lektura na jeden-dwa wieczory. Pochłania się ją błyskawicznie, ale zostaje w pamięci, a niektóre ze scen wracają niczym bumerang. I pozostaje refleksja, do czego jest w stanie posunąć się człowiek, co jest wyznacznikiem normalności i gdzie leży granica obłędu. Mówiąc krótko, polecam! 

Za egzemplarz książki serdecznie dziękuję Wydawnictwu Zysk i S-ka.

Spodobał Ci się ten post? Nie przegap kolejnych, będzie mi miło, jeśli mnie polubisz :)
    

Komentarze