"Żółte ślepia" Marcin Mortka (recenzja przedpremierowa)

Dawno nie zawędrowałam już w słowiańskie rejony... Na szczęście Uroboros szykuje dla fanów fantastyki z rodzimymi akcentami małe smakowitości - jeszcze w lutym ukażą się Żółte ślepia Marcina Mortki, a tymczasem zapraszam Was na przedpremierową recenzję. 





Rok 995, czasy coraz silniejszego napierania chrześcijańska i usuwania w cień rodzimej wiary na polskich ziemiach. Książę Bolko kontynuuje misję swego ojca, ale nie odcina się od korzeni, trzymając u boku wiernego Medvida, potężnego wojownika, który służy mu radą i ochroną, gdy tylko na horyzoncie pojawiają się wilkołaki, wodniki i inne stworzenia reprezentujące stary, magiczny świat. Tylko, komu naprawdę wierny jest Medvid? Księciu czy jego uroczej żonie Hajnie, z którą łączy go potajemny romans? 

Owej wierności wojownik będzie musiał dowieść, gdy pewnej nocy wszyscy mieszkańcy Gniezna znikają. Tak po prostu. Nie ma ciał, nie ma śladów walki. Jedyne, co pozostało, to tajemnicze ślady, których nawet doświadczony Medvid, dla którego knieja to jedyny prawdziwy dom, nie jest w stanie przyporządkować do żadnego stworzenia. Co wydarzyło się w Gnieźnie i czy można jeszcze ocalić jego mieszkańców? 

Marcin Mortka, znany dotąd raczej ze skupiania się na klimatach nordyckich, sięgnął po rodzimą historię i mitologię. Mamy tu ciekawy mariaż świata opartego na faktach, które znamy (Gniezno, książę Bolek, początek chrystianizacji Polski) oraz elementów typowo fantastycznych, z wiedźmami, czarami, potężnymi żercami i całą plejadą niesamowitych stworzeń na czele. Od razu trzeba też zastrzec, że to drugi z motywów dominuje, co fanom fantastyki powinno jak najbardziej odpowiadać.  

Główny bohater, pozornie nieokrzesany i nieprzystający do otaczającego go świata, kryje sobie pewną głębię, która ujawnia się dopiero z czasem. Targają nim sprzeczne uczucia, motywacje i pragnienia. Z jednej strony, nigdzie nie czuje się lepiej niż w leśnych ostępach, z dala od ludzi, z drugiej nieprzytomnie wręcz zakochany w księżnej, jest gotów poświęcić wszystko, by ją odnaleźć.  

W drodze, w którą wyrusza, by poznać prawdę o wydarzeniach owej feralnej nocy, gdy wszyscy zniknęli, towarzyszy mu wiedźma Gosława (cudnie stworzona, urocza, a przy tym swojska i butna), nie do końca władający polszczyzną niemiecki wojownik oraz... skrzat-pierdoła, który z braku domu postanawia nieproszony dołączyć do wymienionej gromadki. I oczywiście kot Trutek, który w dwóch słowach potrafi sprowadzić do parteru niepasujących mu ludzi. 

Całość czyta się bardzo dobrze i szybko. Mamy tu elementy powieści drogi, trochę przygody i mrocznych tajemnic oraz szczyptę rozterek moralnych. Wszystko to doprawiono odrobiną humoru, głównie za sprawą skrzata. Opowieść stanowi zamkniętą całość, ale autor pozostawił sobie furtkę, dzięki której może bez większych zawirowań wrócić do tego świata. 

Podsumowując, pierwsze kroki autora na słowiańskiej ścieżce uważam za udane. Oby był to początek dalekiej i owocnej podróży! 

Zapraszam do przeczytania wywiadu z autorem.
Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję portalowi Secretum oraz Wydawnictwu Uroboros.

Spodobał Ci się ten post? Nie przegap kolejnych, będzie mi miło, jeśli mnie polubisz :)
    

Komentarze