"Lewis Barnavelt na tropie tajemnic", czyli trochę grozy dla młodszych czytelników

Nie od dzisiaj głośno przekonuję, że dobry horror nie jest zły. Sama zaczytuję się w powieściach grozy od czasów późnej podstawówki i nadal nie mam ich dość. Teraz w moje ręce trafiła seria, od której przygodę z gatunkiem mogą zacząć dzieci. Chociaż na pewno nie te najmłodsze, zresztą moja M. też jeszcze trochę poczeka, zanim podsunę jej tę propozycję. Tak przynajmniej zanim nie skończy dziesięciu lat. 

 
Seria Lewis Barnavelt na tropie tajemnic liczy dwanaście tomów, przy czym w Polsce ukazało się jak dotąd pięć z nich, w tym najnowszy Łowca Czarownic stosunkowo niedawno, ponieważ 31 października. Swoją drogą, zastanawiam się, czy data premiery (Halloween), była wybrana celowo, bo dobrze komponuje się z treścią serii. Co ciekawe, mimo że pomysłodawcą i autorem pierwszych tomów był John Bellairs, cykl i kolejne powieści zostały napisane przez Brada Stricklanda. 

Całość otwiera Zegar czarnoksiężnika, który część z Was może kojarzyć z niedawnej ekranizacji. Głównym bohaterem jest dziesięcioletni Lewis, który po stracie rodziców zostaje przygarnięty przez ekscentrycznego wujka, Jonathana. Okazuje się, że mężczyzna mieszka w ogromnym domu i jest (niespodzianka) czarownikiem. Na szczęście, władającym dobrą magią. Na nieszczęście, przynajmniej w świetle późniejszych wydarzeń, niezbyt biegłym w swoim fachu. Mało tego, sąsiadka i najlepsza przyjaciółka Jonathana to również najprawdziwsza wiedźma.  

Pierwszy tom daje czytelnikowi możliwość poznania trojga z czworga głównych bohaterów. Zakompleksionego, ale oczytanego, inteligentnego Lewisa, który za wszelką cenę chciałby znaleźć choćby jednego przyjaciela. Poczciwego Jonathana oraz rozmiłowaną w fiolecie panią Zimmermann. 

 

A wracając do tematu. W drugim tomie, Magiczny amulet, na scenę wkracza nowa bohaterka, Rose, która zaprzyjaźnia się z Lewisem i która z entuzjazmem wita każde kłopoty - są one dla niej szansą na nową przygodę. Tym razem w ręce dzieci trafia pewna moneta, która okazuje się potężnym amuletem. I to mocno oddziałującym na właściciela. Zbyt mocno.  


Trzecia odsłona to List, czarownica i pierścień, w której Lewis i Jonathan oddają scen Rose i pani Zimmermann. Stara wiedźma otrzymuje list od dawno niewidzianego kuzyna, który przed śmiercią zapisuje jej swoją farmę oraz informuje o tym, że znalazł magiczny pierścień. Kobieta wprawdzie nie wierzy w słowa nieco szalonego krewnego, ale wyrusza w podróż, by obejrzeć nieruchomość. Towarzyszy jej Rose, która z kolei jest przekonana, że czeka na nie przygoda. Nie przypuszcza jednak, że przyjdzie im obu stanąć w szranki z wyjątkowo silnym przeciwnikiem. 

Dalej mamy Ducha w lustrze, którego akcja ponownie koncentruje się na bohaterkach. Mamy tu do czynienia z podróżą w czasie, potężną wiedźmą oraz dość klasyczną walką dobra ze złem. Podobała mi się także możliwość pokazania dzieciom, jak wyglądało życie niemieckich emigrantów na prowincji Stanów Zjednoczonych w XIX w. 


Wreszcie pojawia się najnowszy tom, Łowca czarownic, jak dotąd chyba najlepszy. Opisuje wydarzenia biegnące równolegle do tych opisanych w Duchu..., ale tym razem przedstawiające losy Lewisa i Jonathana podczas ich wojaży po Europie. Trafiają oni do Anglii, gdzie spotykają kuzyna mieszkającego w rodowej siedzibie rodu Barnaveltów. Wiąże się z nią rodzinna legenda o jednym z przodków, który żył w XVII w. i cudem uniknął skazania w procesie o czary. Czy w oskarżeniach tkwiło ziarno prawdy? I co dzieje się z domownikami, którzy nagle zaczynają zachowywać się wyjątkowo dziwnie i podejrzanie? 

Muszę przyznać, że gdyby na półce nie czekały już kolejne tomy, to przygodę z serią zakończyłabym na tym pierwszym. Mimo teoretycznie wszystkich elementów, które powinny złożyć się na dobrą powieść, Zegar czarnoksiężnika nie zachwyca, a wręcz przeciwnie – zdaje się chaotyczny i niespójny. Na szczęście z każdym kolejnym tomem jest coraz lepiej, co jest swego rodzaju ewenementem, ponieważ zazwyczaj serie tracą na jakości, zamiast na niej zyskując. Możliwe, że ma to związek z wkroczeniem do pracy wspomnianego już Stricklanda, który dołożył swoje trzy grosze już do czwartego tomu i do każdego kolejnego dokładał coraz więcej. 

Każda z powieści liczy zaledwie 170-180 stron sporym drukiem, dla dorosłego czytelnika jest to więc lektura na nieco ponad godzinę, a dla czytelnika docelowego pewnie dwa lub trzy razy dłużej. Z tego też względu lepiej omówić ich plusy i minusy całościowo, zwłaszcza że tworzą spójną serię. 

 

Wśród zalet warto wymienić czas akcji, czyli przełom lat 40. i 50. XX w. Dla współczesnych dzieci czytanie o tym, że dziewczynka chodząca w spodniach i mająca inne pasje niż potencjalne randkowanie i falbankowe sukienki to ewenement zwracający uwagę otoczenia, może być niemałym szokiem. Co nie zmienia faktu, że dobrze, by wiedziały, jak wyglądały realia całkiem niedawnego bądź co bądź życia. 

Bohaterowie są sympatyczni i część dzieci może się z nimi łatwo utożsamić, choć jednocześnie mają swoje wady, które bywają mocno irytujące. Lewis jest tchórzliwy i niepewny siebie, co jednak można złożyć na karb straty, jaką poniósł i kompleksów wynikających z nadwagi. Z kolei Rose, chociaż przebojowa, ma tendencję do nadmiernego ubarwiania snutych opowieści, co czasami wpędza ją w kłopoty. 


Mam za to problem z najważniejszym aspektem serii, czyli elementami grozy. Z jednej strony, powieści są klimatyczne i zakładam, że większość młodych czytelników przyprawią o gęsią skórkę. Z drugiej strony nie jestem do końca przekonana co do wszystkich pomysłów, które proponują autorzy. O ile z duchami i zjawami jest właściwie w porządku, o tyle wplątanie do książek dla dzieci i młodszej młodzieży wątków związanej z ożywaniem zmarłych czy demonów i opętanych przedmiotów przemawia do mnie znacznie słabiej. Motywy te nie pojawiają się w każdej części i całe szczęście. 


Podsumowując, jeśli Wasze dzieci nie należą do nadmiernie strachliwych i lubią się bać, możecie podsunąć im serię o Lewisie Barnavelcie. Według informacji na okładce jest skierowana do młodych czytelników w wieku 8-13 lat, chociaż osobiście przesunęłabym tę granicę na co najmniej dziesiąty rok życia. 

Za książki serdecznie dziękujemy Wydawnictwu Mamania.

Spodobał Ci się ten post? Nie przegap kolejnych, będzie mi miło, jeśli mnie polubisz :)
    

Komentarze