"Zjazd absolwentów" Guillaume Musso

Znacie tę niezbyt komfortową sytuację, gdy niemal wszyscy chwalą jakąś powieść, a Wy zupełnie nie rozumiecie owych zachwytów? I zaczynacie się zastanawiać, o co chodzi - czy wszystkie peany na jej cześć, jakie czytacie i słyszycie są szczere, czy mowa na pewno o tej samej książce, czy też może to z Waszym gustem jest coś nie tak? Wczoraj skończyłam Zjazd absolwentów i znalazłam się właśnie w takim punkcie.



Guillaume Musso to obecnie jeden z najpoczytniejszych francuskich pisarzy, chociaż do tej pory nie było mi po drodze z jego twórczością i niniejsza pozycja to pierwsza powieść jego autorstwa, którą poznałam. Opis brzmiał interesująco, dobrze jest też od czasu do czasu zagłębić się w literackie rejony, których zazwyczaj się unika, a takim jest w moim przypadku literatura francuska.

Początek okazał się obiecujący, chociaż otwierająca książkę scena, w której pewna strażniczka miejska skacze w szpilkach i nowej sukience po przewalonych pniach, aby sprawdzić zgłoszenie, które otrzymała już po skończeniu służby, mogłam potraktować jako zapowiedź innych przerysowań i absurdów. Ale wróćmy do fabuły. 

W prestiżowej szkole średniej w jednym z miasteczek na francuskim Lazurowym Wybrzeżu trwa zjazd absolwentów. Po dwudziestu pięciu latach spotykają się na nim dawni przyjaciele - Thomas, Maxime oraz Fanny. Pojawiają się także dawni profesorowie i uczniowie, ale brakuje postaci, które w szkolnych czasach najbardziej elektryzowała licealną społeczność, Vinki Rockwell. Dziewczyna zniknęła w pewna zimową noc, gdy większość uczniów i pracowników wróciła do domów na święta i kampus był niemal opuszczony. Nigdy nie odkryto, co naprawdę się z nią stało, ale wiele wskazuje na to, że rozwiązanie tej tajemnicy może w końcu wyjść na jaw na trwającym zjeździe. Podobnie jak inne sekrety, których ujawnienie może zniszczyć życie bohaterów.

Wydarzenia poznajemy przede wszystkim z punktu widzenia Thomasa, będącego jednocześnie narratorem, jedynie co pewien czas ustępującym pola innym postaciom. Jest on popularnym pisarzem, od czasów ukończenia szkoły mieszkającym w Nowym Jorku. Jak sam kilkukrotnie przyznaje, pisanie jest dla niego ucieczki przed rzeczywistością i tajemnicą, której utrzymanie od lat zakłóca mu spokój i niemal nie pozwala normalnie funkcjonować. Co więc naprawdę wydarzyło się przed laty?

Pomysł na fabułę oraz intrygę kryminalną początkowo wydawał mi się całkiem niezły. Może nie nazbyt oryginalny, ale z potencjałem. Musso zręcznie przeskakuje między wydarzeniami rozgrywającymi się podczas zjazdu i tuż po nim oraz z retrospekcjami, które przenoszą czytelnika do początku lat 90. Do pewnego też momentu, kryjący się w licealnych murach sekret przykuwał uwagę. Jednak w miarę jak słuchałam kolejnych rozdziałów (książkę poznałam w formie audiobooka, który można znaleźć m.in. na stronie Virtualo), coraz mniej miałam ochotę wracać do tej historii po odłożeniu słuchawek i coraz bardziej wymuszone wydawały mi się pomysły serwowane przez autora. A ich kwintesencją jest zakończenie - spoilerować nie będę, ale szału zdecydowanie nie robi.

Można by jeszcze przymknąć oko na naciągnięte do granic możliwości prawdopodobieństwo pewnych zdarzeń, gdyby nie dwie kwestie, które zabijają tę książkę. Pierwszą, jest kreacja bohaterów, przez którą zagłębianie się w fabułę jest zwyczajnie męczące. Główny bohater, w zamyśle pewnie utalentowany pisarz z traumatyczną przeszłością, zmagający się z własnymi demonami, to nadęty, zadufany w sobie i przekonany o własnej wyjątkowości bufon, który odstręcza praktycznie od pierwszego spotkania. Chociaż trzeba przyznać, że w jego stworzenie autor włożył o tyl dużo wysiłku, że wypada on całkiem realistycznie - wszak ilu mijamy na co dzień ludzi, których po prostu nie da się lubić. Szkoda tylko, że w przypadku pozostałych postaci Musso zabrakło już energii bądź chęci, by stworzyć z nich kogoś więcej niż płaską, papierową wydmuszkę, która pozostaje nazwiskiem z przypisaną mu odgórnie cechą i rolą, z której nie wychodzi nawet przez moment.

Drugim problemem jest zwyczajne przegadanie powieści oraz naszpikowanie narracji pseudowzniosłymi mądrościami w stylu:
Życie nie idzie prostą drogą, często wychodzi na kręte ścieżki, gdzie podskórnymi wodami płyną pragnienia, których spełnienia wykluczają się wzajemnie.
Życie jest kruche, raz cenne, raz nic niewarte, raz zanurzone w lodowatych wodach osamotnienia, a raz w gorącym źródle miłości. Przede wszystkim zaś nie mamy nad nim kontroli. byle drobiazg może spowodować katastrofę. wyszeptane słowo, błyszczące spojrzenie, zapraszający uśmiech – wszystko to może wznieść nas na szczyty albo strącić w przepaść.
I mimo tej niepewności udajemy, że panujemy nad chaosem, mając nieśmiałą nadzieję, że potknięcia naszych serc nie pokrzyżują tajemniczych planów opatrzności.


Dlatego z przykrością muszę swierdzić, że to moje pierwsze i ostatnie spotkanie z panem Musso. Może sięgnęłam po niewłaściwą powieść na początek, a może po prostu nie jest to autor dla mnie. 


Spodobał Ci się ten post? Nie przegap kolejnych, będzie mi miło, jeśli mnie polubisz :)
    

Komentarze