"Pierwsze słowo" Marta Kisiel

W ciągu ostatniego roku stałam się wielką fanką twórczości Marty Kisiel. Pisarka w charakterystyczny sposób czaruje słowem, bawi się nim i rozśmiesza do łez, a jednocześnie pod przykrywką humoru potrafi czasem trafić czytelnika między oczy całkowicie poważną refleksją i przesłaniem. Do tej pory miałam okazję czytać jedynie jej powieści, teraz przyszła pora na zbiór opowiadań.



W Pierwszym słowie znalazło się jedenaście tekstów. Kilka zostało już opublikowanych wcześniej, dla innych to debiut na rynku. Są tu opowiadania stare, wśród nich jest także pierwsze, jakie wyszło spod pióra autorki, są też takie zupełnie świeżutkie. Ich tematyka różni się diametralnie – niektóre po prostu bawią, inne ocierają się o satyrę, a jeszcze inne mają w sobie elementy horroru i kryminału. Jednym słowem, dzieje się wiele, chociaż muszę z żalem przyznać, że nie wszystkie przypadły mi do gustu.

Do najlepszych i najmocniejszych należy zdecydowanie tytułowe „Pierwsze słowo”, które w bardzo dosadny sposób pokazuje, jak bardzo trzeba uważać, gdy czegoś sobie życzymy. Czasem to, co wydaje nam się najlepsze dla nas i najbliższych, może okazać się gorsze od najstraszniejszego koszmaru. Bardzo dobre jest także „Przeżycie Stanisława Kozika”, w niezwykle przygnębiający sposób przedstawiające smutną historię życia mężczyzny, na którego nie zwracają uwagi ani współpracownicy, ani własna rodzina.

Świetne są także teksty doskonale już znane fanom mieszkańców Lichotki, czyli „Dożywocie” i „Szaławiła”. Jeśli czytaliście wznowienia powieści Dożywocie, nie będzie to nic nowego, ale powtórna ich lektura była niczym powrót do ciepłego domu w zimową noc. Poprawa humoru i wewnętrzne ciepełko gwarantowane.

Spodobał mi się także „Cały świat Dawida”, chociaż początkowo sceptycznie do niego podeszłam. Tytułowy bohater to taki typowy, nieprzystosowany do współczesnego świata, podstarzały Seba, który spędza czas na murku pod sklepem i ciuła pieniądze na alimenty dla córki. Do czego jest zdolny, by wreszcie zmienić swoją beznadzieją egzystencję?

Całkiem dobre okazały się „Jadeit” i „Miasto motyki i mgły”, które przenoszą czytelnika do mrocznego, zasnutego mgłą  XIX-wieku i miejsc kryjących w sobie tajemnice, których lepiej nie zgłębiać. Mamy tu mieszankę kryminału i grozy oraz dwa naprawdę niezłe zakończenia.

Przyzwoita, chociaż bez szału, jest „Rozmowa kwalifikacyjna”, będąca pastiszem na współczesny rynek pracy, gdzie wymaga się indywidualności, a jednocześnie przystosowania. O kilkunastoletnim doświadczeniu i młodym wieku jednocześnie nie zapominając. Trochę przekombinowana pod względem słownictwa i zbyt kwiecista jak na mój gust, zupełnie jakby autorka dopiero szukała swojej drogi i szlifowała styl (co właściwie ma sens, skoro było to jej debiutanckie opowiadanie).

Nieszczególnie natomiast przypadły mi do gust: Katabasis”, czyli historia matki szukającej swej córki, delikatnie nawiązująca do klimatów mitologicznych, „Nawiedziny” będące opowieścią o pewnym domu uciech nawiedzonym przez ducha wyjątkowo pruderyjnej dziewicy oraz „W zamku tej nocy”. Przyznaję jednak, że moja niechęć do ostatniego, będącego satyrą na bohaterów romantyzmu, może wynikać z alergicznej wręcz awersji do całej epoki.

Podsumowując, mimo że całość wypada nieźle, nie poleciłabym zbioru na początek przygody z twórczością autorki. Zdecydowanie lepiej jest zacząć ją od powieści. Marta Kisiel całkiem nieźle radzi sobie z krótką formą (chociaż sama twierdzi, że jest inaczej), ale to właśnie w dłuższej pokazuje w pełni swój pisarski talent.


Recenzja napisana dla portalu Duże Ka.

Spodobał Ci się ten post? Nie przegap kolejnych, będzie mi miło, jeśli mnie polubisz :)
    

Komentarze