"Runa" Vera Buck

Moją naiwną wiarę w to, że rozwój medycyny odbywał się w sposób stosunkowo bezbolesny dla pacjentów skutecznie zniszczył Jurgen Thorwald. O ile jednak po jego Ginekolodzy przedstawiają stricte historię jednej z gałęzi medycyny, o tyle Runa to powieść, w której prawda miesza się z fikcją. I co ciekawe, większe ciarki podczas lektury przyprawiają nie elementy mrocznego thrillera, a wplecione w fabułę metody pracy ówczesnych neurologów i psychiatrów.


Paryż, rok 1884. Pochodzący ze Szwajcarii Johann Hell regularnie uczęszcza na wykłady wybitnego neurologa Jeana-Martina Charcota, który opracował własną metodę leczenia histerii u kobiet. Posiłkując się m.in. hipnozą i różnego rodzaju instrumentami sprawia, że pacjentki trafiające na prowadzony przez niego oddział praktycznie jedzą mu z ręki. Do czasu. Pewnego dnia do szpitala trafia dziewczynka, która nie tylko opiera się jego leczeniu, ale też swym dziwnym zachowaniem i agresją wzbudza powszechny lęk.

Johann postanawia skorzystać z okazji i proponuje, że przetestuje na niej nowatorską metodę leczenia obłędu poprzez chirurgiczne usunięcie fragmentu mózgu. Tylko czy aby na pewno jego głównymi pobudkami jest chęć wyleczenia dziecka? I w jaki sposób dziewczynka jest powiązana z tajemniczymi morderstwami, do których dochodzi w mieście?

Z góry muszę uprzedzić, że widniejąca na okładce powieści zapowiedź, że mamy oto do czynienia z mrocznymi początkami psychiatrii, nie do końca odpowiada prawdzie. One nie były mroczne, ale przerażające, odstręczające i samo czytanie o „zabiegach”, jakim były poddawane kobiety, ze współczesnego punktu widzenia w oczywisty sposób cierpiące na depresję lub nadpobudliwe emocjonalnie. Traktowano je jak obiekty eksperymentów, pozbawiano możliwości decydowania o sobie, mało tego – wystawiano na widok publiczny w wyjątkowo upokarzających pokazach. A wszystko to w imię rozwoju nauki! Ręce same zaciskają się w pięści, a człowiek nie wie, czy płakać, czy rzucać książką o ścianę. Zdaję sobie sprawę, że niektóre kwestie autorka mogła celowo uwypuklić, by mocniej wpłynąć na czytelnika i „podkręcić” akcję, ale wystarczy poczytać o pracy Charcota (to postać historyczna), by przekonać się, jak mocno „Runa” jest zakorzeniona w ówczesnych realiach.

Nieco słabiej wypada na tym tle główny wątek związany bezpośrednio z Runą i Jurim, jak zazwyczaj określany jest przez autorkę Johann. Do pewnego momentu ciekawość mocno pobudzają tajemnicze symbole znajdowane w różnych miejscach w mieście i szpitalu oraz sekret pochodzenia Runy i jej przypadłości. Gdy jednak wszystko zostaje już wyjaśnione, miałam uczucie lekkiego niedosytu; przyznaję, że spodziewałam się większej bomby, mocniejszego efektu „wow”. Chociaż obiektywnie rzecz ujmując, przedstawione przez autorkę rozwiązanie dobrze komponuje się z całą fabułą.

Najbardziej interesującą postacią okazał się nie główny bohater ani ujawniający się co pewien czas narrator, a emerytowany policjant, który jest przekonany o własnej… przestępczej naturze. Monsieur Lecoq jest nie tylko nietuzinkowy, to jeden z najwdzięczniejszych i najciekawszych literackich detektywów, z jakimi miałam do czynienia.

Mówiąc krótko, Runa to thriller mocno osadzony w mrocznych, niepokojących realiach brudnego, XIX-wiecznego Paryża. I chociaż sama intryga kryminalna pozostawia nieco do życzenia, to po powieść zdecydowanie warto sięgnąć.



Spodobał Ci się ten post? Nie przegap kolejnych, będzie mi miło, jeśli mnie polubisz :)
    

Komentarze