"Ucieczka z Lake Falls" Artur K. Dormann

Motyw wampirów był już wałkowany w literaturze tak często, że wielu czytelników zaczęło szerokim łukiem omijać nowe powieści utrzymane właśnie w takim klimacie. Czasem można jednak trafić na perełki, a taką niewątpliwie była powieść Co zdarzyło się w Lake Falls, która otwiera trylogię o losach niejakiej Victorii, na której progu stanął pewnego dnia wampir liczący setki lat i oferujący propozycję nie do odrzucenia.

Pierwszy tom czytałam dwa razy i informacja o wydanej nareszcie kontynuacji, na którą czekałam kilka lat, była jedną z tych niespodzianek, które wywołują u człowieka prawdziwego banana na twarzy. Niestety, Ucieczka z Lake Falls nie udźwignęła ciężaru oczekiwań i padła klątwą, jaką często obarczone są środkowe tomy wszelkich trylogii.


Zacznijmy od tego, że jest to niemal bezpośrednia kontynuacja wydarzeń, które zakończyły poprzednią powieść i sięganie po książkę bez ich znajomości właściwie mija się z celem. Zbyt wiele byłoby wtedy niejasności i praktycznie cały współczesny wątek mógłby się wydać całkowicie niezrozumiały.

Oto bowiem Vic pod zmienionym nazwiskiem i w towarzystwie Jonathana ucieka z Lake Falls i decyduje się całkowicie zerwać kontakt z córką. Ma nadzieję, że w ten sposób ochroni ją przed niebezpieczeństwem, jakie czyha na nią ze strony El’lara. Równocześnie wierzy, że jej samej uda się zniknąć mu z oczu i rozpocząć nowe życie. Przeszłość dopada ją jednak znacznie szybciej, niż kobieta się tego spodziewała. I od razu daje o sobie znać z pełną mocą.

Rozdziały poświęcone Vic są przeplatane fragmentami „Kronik wampirów”, które przenoszą czytelnika tysiące lat wstecz do pewnej pustynnej społeczności. Krok po kroku można poznać okoliczności, w jakich powstała cała rasa i muszę przyznać, że właśnie ten wątek okazał się znacznie bardziej interesujący od losów głównej bohaterki.

Przy okazji spisywania wrażeń z lektury pierwszego tomu cieszyłam się przede wszystkim z tego, że autor uniknął kolejnego banalnego love story z wampirem w tle. Dlatego tym bardziej boli, że w Ucieczce… właśnie ten wątek zdaje się dominować, przynajmniej w części poświęconej Vic. Kobieta wprawdzie żyje w nieustannym strachu przed odnalezieniem przez wampiry, lecz jednocześnie rozpamiętuje kochanka, który – gdy już się pojawia – jest tak „ironiczny”, że stał się karykaturą samego siebie.

Ponadto odniosłam wrażenie, że drugi tom stanowi jedynie wprowadzenie do prawdziwej akcji. Niby coś się tutaj dzieje, bohaterka przemieszcza się z miejsca na miejsce, zostaje także wprowadzony nowy bohater, ale trudno pozbyć się wrażenia, że właściwie niewiele z tego wynika. Jakby autor szykował grunt pod coś, co dopiero ma się wydarzyć.

Znacznie lepiej przedstawia się wątek z przeszłości. Starożytna cywilizacji i okoliczności narodzenia się wampirów naprawdę przykuwają uwagę, choć akurat sama końcówka wymyka się nieco logice. Można jednak spokojnie przejść nad tym do porządku dziennego. Panujący w tych rozdziałach klimat robi swoje i czyta się je z prawdziwą przyjemnością.


Mam nadzieję, że Ucieczka z Lake Falls to jedynie wypadek przy pracy. Artur K. Dormann udowodnił już, że potrafi pisać, więc liczę, że ostatni tom mnie nie rozczaruje. Wrażeniami podzielę się już za kilka dni!

Przeczytaj również:
Za egzemplarz książki do recenzji serdecznie dziękuję Wydawnictwu Lemoniada.

Spodobał Ci się ten post? Nie przegap kolejnych, będzie mi miło, jeśli mnie polubisz :)