"Pierwszy róg" Richard Schwartz

Nigdy nie kryłam się z moim uwielbieniem dla fantastyki, które nie mija wraz z upływem lat, mimo że niektórzy szczerze się dziwią, że dorosła i dzieciata baba może nadal z przyjemnością czytać „historie o magii, smokach czy innych głupotach”. Jak bardzo mylą się ci, którzy właśnie tak postrzegają literaturę fantastyczną, to już jednak temat na inną dyskusję. Sama za to zauważyłam, że mimo niesłabnącej fascynacji gatunkiem, zmienił się nieco punkt ciężkości owego zainteresowania. O ile wcześniej sięgałam przede wszystkim po fantasy, o tyle obecnie bliżej mi do science fiction. Generalnie też ze znacznie większym sceptycyzmem podchodzę do debiutantów, najczęściej sięgając po nich dopiero, gdy ktoś zaufany „przetestuje” ich powieści i wyrazi swoją opinię.

Tyle przydługiego wstępu, a teraz przejdźmy do meritum. Zdarza się czasem, że na tapet trafi debiutancka powieść, o której wcześniej nie wiedziałam praktycznie nic. Tak też było z Pierwszym rogiem Richarda Schwartza, otwierającym cykl Tajemnica Askiru. Opis wydał się dosyć interesujący, ale ostatecznie przekonał mnie fragment pierwszego rozdziału. Potem przyszła kolej na całą powieść, którą pochłonęłam w dwa dni mimo solidnych gabarytów (powieści, nie moich – przynajmniej oficjalnie). I ludzie, zaprawdę powiadam Wam, dobre to jest! Może nie w pełni idealne, ale naprawdę bardzo dobre i przyjemnie odświeżające. Aż mam ochotę na więcej bez zbędnego czekania.

Podczas zaskakująco potężnej zamieci w pewnej gospodzie zbiera się liczne, choć mocno mieszane towarzystwo - grupa najemników, którym bliżej do wędrownych zbójów niż żołnierzy, kupcy wędrujący z towarem, górnicy wracający do domów, a także potężna maestra o elfim rodowodzie, podstarzały wojownik i tajemnicza postać kryjąca się pod czarną opończą. Godziny przeradzają się w dni, a śnieżyca nie tylko nie ustaje, a wręcz napiera z jeszcze większą siłą i wszystko wskazuje na to, że nie jest naturalnego pochodzenia.

Tymczasem wśród zamkniętych na niewielkiej powierzchni ludzi dają o sobie znać zniecierpliwienie, paranoja i najniższe instynkty, które coraz trudniej niektórym powstrzymywać. W końcu zostają znalezione zwłoki, a pozostawione przy nich ślady wskazują na to, że nie zabił go człowiek, lecz… wilkołak. Czy jest nim jeden z podróżnych, czy może gospoda urządzona w budynkach postawionych przed wiekami przez legendarnych budowniczych kryje własne, mroczne sekrety?

Pierwszy róg w interesujący sposób łączy ze sobą elementy powieści fantastycznej, przygodowej i - do pewnego stopnia – klasycznego kryminału. Mamy tu zamkniętą przestrzeń i grupę ludzi, z których każdy ma swoje tajemnice i nie zdradza wszystkiego. Dawne legendy okazują się mieć solidne podstawy w rzeczywistości, a do tego dochodzi jeszcze coraz bardziej duszna i pełna napięcia atmosfera, którą podsyca grupa zbrojnych zbójów.

Dużym atutem są postaci (a przynajmniej ich zdecydowana większość). Główny bohater jest w średnim wieku, niektórzy wprost nazywają go starcem, co jest nietypowym, a przez to ciekawym rozwiązaniem. Bardzo spodobała mi się także Zokora, ale nie zdradzę teraz, kim jest, ponieważ byłoby to równoznaczne ze znacznym zaspoilerowaniem  treści, a wszyscy książko file wiedzą, że spoilery to Zło.

Spodobał mi się także realizm takich zwykłych wydarzeń, który rzadko spotyka się w literaturze przygodowej czy fantastycznej. U Schwartza nawet bohater może złamać żebro na skutek zwykłego, pechowego upadku. Może zginąć lub otrzeć się o śmierć w bardzo mało spektakularny sposób. Dziewczyna usługująca w karczmie musi liczyć się z tym, że zgraja pijanych zbirów może nie ograniczyć się do sprośnych odzywek. A innym gościom karczmy może być mocno obojętny los ludzi, z którymi nic ich nie łączy. Mało kto jest gotowy stanąć w obronie drugiego, jeśli z góry zdaje się to skazane na porażkę i grozi co najmniej mocnym pobiciem. Czyli tak jak w życiu, smutne to, ale prawdziwe, dlatego dobrze, że nie mamy tu do czynienia z ugładzonymi i wyidealizowanymi realiami.

Co więc nie do końca zagrało? Przede wszystkim ewidentny problem autora z poprowadzeniem wątku miłosnego. Biorąc pod uwagę liczne odniesienia do seksu (spokojnie, spokojnie, to nie żaden erotyk udający fantastykę) w postaci po pierwsze rozochoconych żołdaków napastujących pracujące w karczmie dziewczyny, a po drugie związku Havalda i Lei, nie jest to raczej powieść skierowana do nastolatków, a ludzi co najmniej pełnoletnich. Dlatego romantyczne rozważania Havalda nad urodą ukochanej (weźmy też pod uwagę, że poznanej dosłownie kilka dni wcześniej), mogą raczej śmieszyć i nie brzmią zbyt naturalnie. Sama postać elfki też jest raczej irytująca, ale powiedzmy, że do przełknięcia w obliczu wszystkich pozostałych plusów. Ach, i taki szczegół - maestra nosi kolczugę z mithrilu i możliwe, że się mylę, ale ten został wymyślony przez mistrza Tolkiena, dlatego u Schwartza ciut mi się gryzł. Są tu elfy, ale o kopalniach Khazad-dûm nikt nie słyszał, więc i wydobywanego z nich metalu być w tym świecie nie powinno... Tyle złego, więcej nie zauważyłam, w ogólnym rozrachunku nie jest więc źle.

Mówiąc krótko, mimo pewnych drobnych niedoskonałości Pierwszy róg to kawał naprawdę dobrej przygodowej fantastyki, w której magia, legendy i przygoda splatają się w zgrabną całość. To także bardzo obiecujący początek całego cyklu. Mam nadzieję, że autor sprosta teraz wysokim oczekiwaniom.

Spodobał Ci się ten post? Nie przegap kolejnych, będzie mi miło, jeśli mnie polubisz :)