"Matka Edenu" Chris Beckett

Od ukazania się Ciemnego Edenu minęły cztery lata. Długo przyszło nam czekać na drugi tom trylogii, ale warto było. Matka Edenu nie zawodzi, a wręcz przeciwnie – oferuje historię jeszcze bardziej wciągającą i niesamowitą.

Planeta Eden jest rajem tylko z nazwy. Jest oddalona od Słońca tak bardzo, że nie dochodzi do niej żadne światło. Pogrążona w mroku ziemia nie jest jednak pustkowiem – zamieszkują ją formy życia, o jakich nam się nie śniło. Niektóre groźne, inne po prostu tajemnicze, a każda wzbudza ciekawość. Nie mniejszą niż… ludzka kolonia, utworzona przez potomków załogi statku kosmicznego, który rozbił się tu kilkaset lat wcześniej.

Od wydarzeń opisanych w Ciemnym Edenie minęło wiele lat. Na świat przyszło już kilka kolejnych pokoleń, a warunki życia i mentalność ludzi uległa całkowitej przemianie. Dawna Rodzina, licząca kilkaset osób, przypominająca prymitywne plemię, dla którego liczyło się zebranie pożywienia i raczej bezmyślna kopulacja, przekształciła się w początki cywilizacji. I to nie jednej, ludzkie osady  wyrosły po przeciwległych brzegach Stawu, a każda z nich rości sobie prawo do jedynego i słusznego dziedzictwa po pierwszych Rodzicach.

Dawniej proste, ale i pozbawione przemocy życie zastąpiły problemy charakterystyczne dla kolejnych stadiów cywilizacyjnej ewolucji. Władza dzierżona niepodzielnie przez mężczyzn, podziały kastowe oraz coraz powszechniej stosowany przymus i rygor ucieleśniają spełnienie najgorszego koszmaru pierwszej Matki Edenu, Geli, która chciała swym dzieciom oszczędzić błędów popełnianych na Ziemi. Wygląda jednak na to, że ludzie są skazani na nieustanne powielanie własnych pomyłek, a żądza władzy i bogactwa stanowią nieodłączną część ludzkiej natury.


Podobnie jak w poprzednim tomie autor oddaje głos kilku postaciom. Krótkie rozdziały naprzemiennie ukazują wydarzenia z punktu widzenia różnych bohaterów, reprezentujących odmienne poglądy oraz pochodzących z różnych rejonów Edenu i różnych grup społecznych. Pierwsze skrzypce gra tu młodziutka Gwiazdeczka Strumyk, która ma szansę zmienić losy planety i jej mieszkańców.

Beckett stworzył niezwykły świat, chociaż nie ukrywam, że opisy jego fauny i flory przedstawione w Ciemnym Edenie wydawały się bardziej plastyczne i poruszające wyobraźnię. Może to jednak kwestia odkrywania czegoś nowego. Bądź co bądź, Matka Edenu to już powrót do realiów przynajmniej częściowo czytelnikowi znanych. Podczas lektury łatwo jest zapomnieć, że akcja toczy się w rzeczywistości tak odmiennej od naszego świata. Że używane przez mieszkańców Edenu ziemskie nazwy zwierząt dotyczą stworzeń, których na naszej planecie nigdy nie było. Że ryby mogą mieć nogi, nietoperze mogą posługiwać się własną mową, a krew wszystkiego, co tu żyje, ma zieloną barwę.

Skoro zaś mowa o słownictwie, język, jakim posługują się bohaterowie, jest mocno specyficzny, pełen neologizmów, których znaczenie wynika zarówno z ich pochodzenia, jak i warunków, w jakich żyją. Trzeba się do niego przyzwyczaić, ale niewątpliwie ma swój urok i doskonale pasuje do tego świata.


Podsumowując, Matka Edenu to świetna kontynuacja, która zaostrza jeszcze apetyt na trzeci tom, Córkę Edenu. Miejmy nadzieję, że nie będziemy musieli czekać na nią zbyt długo!

Recenzja napisana dla portalu Duże Ka.

Spodobał Ci się ten post? Nie przegap kolejnych, będzie mi miło, jeśli mnie polubisz :)