"Ostatnie dni Nowego Paryża" China Mieville

China Mieville to jeden z tych pisarzy, których prawdopodobnie nie trzeba nikomu przedstawiać. To także autor, którego twórczość wymyka się jednoznacznej definicji i gatunkowi. Owszem, bazuje na fantastyce, a jednak wykracza poza jej ramy, pozostawiając czytelnika oszołomionego, a przy tym literacko spełnionego.

W styczniu ukazały się Ostatnie dni Nowego Paryża, które po raz kolejny potwierdzają talent Mieville’a i jego niebanalną wyobraźnię, jednocześnie pozostawiając jednak pewną nutę niedosytu.

W 1950 roku w Paryżu nadal trwa wojna. Niemieckim wojskom nigdy nie udało się opanować stolicy Francji, a to za sprawą tzw. S-plozji, podczas której doszło do uwolnienia tajemnych mocy, co z kolei doprowadziło do ożywienia znajdujących się w mieście surrealistycznych dzieł sztuki. Zwane maniami, snują się one po mieście niczym upiory, śmiertelnie niebezpieczne i niemożliwe do ujarzmienia.

Thibaut, jeden z ostatnich bojowników surrealistów, którego oddział został nieco wcześniej zmieciony z powierzchni ziemi, spotyka na swojej drodze Sam, amerykańską fotografkę i szpiega. Na skutek niespodziewanego splotu wydarzeń dołącza do nich jeden z wyrafinowanych trupów, zdający się – w przeciwieństwie do większości manif – przejawiać pewne elementy własnej, świadomej woli.  Tu warto się na chwilę zatrzymać i wyjaśnić, że owy „wyrafinowany trup” to efekt popularnej wśród surrealistów gry, gdy kilkoro artystów tworzyło element postaci nie widząc przy tym efektów pracy pozostałych. W ten sposób otrzymywano postaci całkowicie niemożliwe i nieprawdopodobne, jak choćby ta pokazana na fotografii i pojawiająca się w książce.


Podobnie jak chociażby w Ambasadorii, Mieville od razu wrzuca czytelnika w sam środek wydarzeń i akcji, nic nie tłumacząc i zmuszając do samodzielnych prób zorientowania się w sytuacji. Może to wywołać pewną dezorientację i przyznaję, że gdyby nie znajomość opisu wydawcy, miałabym pewien problem w zrozumieniu owego świata. Nie zmienia to jednak faktu, że jest on fascynujący i niesamowity. Po paryskich ulicach snują się dziesiątki, o ile nie setki dzieł sztuki prosto z obrazów lub szkiców artystów takich jak Andre Breton, Leonora Carrington czy Victor Brauner. Drugą grupę niesamowitych postaci tworzą demony przywołane z czeluści Piekła przez nazistów, poskromione tylko częściowo i na równi krwiożerczo okrutne, co udręczone.

Ostatnie dni…  to do pewnego stopnia zabawa surrealistycznymi motywami. Jednocześnie to swoisty hołd złożony malarstwu surrealistycznemu i jego twórcom. Kluczem do interpretacji tej historii jest najprawdopodobniej cytat Grace Pailthorpe zaczerpnięty z pracy O wielkiej roli wyobraźni i wyraźnie potraktowany jako motto powieści:

Reakcje na surrealistyczne dzieła sztuki bywają różne, ale najbardziej żałośni są ludzie, którzy pytają: „Jak ja mam to rozumieć?”. Innymi słowy: „Co tata kazałby mi o tym myśleć?”

Innymi słowy, Mieville nie narzuca własnego rozwiązania, chociaż do pewnego stopnia sugeruje je w posłowiu, stanowiącym integralną część powieści. Pozwala, by stworzona przez niego opowieść – niczym jedno z dzieł sztuki pojawiających się na jej kartach – przez każdego została odczytana w inny sposób.

Wspomniany na początku niedosyt wywołują dwie kwestie. Pierwsza, mniej istotna, jest czysto techniczna. Każde wspomniane w książce dzieło sztuki snujące się w postaci manifa po ulicach Paryża, zostało dość szczegółowo opisane w przypisach. Niestety, przypisy te znajdują się na samym końcu książki, nie są też zaznaczone cyframi w głównym tekście, więc jeśli ktoś wcześniej nie przekartkował książki, trafi na nie dopiero po przeczytaniu całej książki. Po drugie, Ostatnie dni… liczą niecałe 200 stron, wliczając w to przypisy, co w połączeniu z niezbyt rozbudowanym fabularnie wątkiem, czyni z nich bardziej nowelę niż pełnokrwistą powieść. Stworzony przez Mievile’a świat aż się prosi o więcej niż to.

Niemniej, książka zdecydowanie warta jest poznania. Choć niewielka objętościowo, daje wiele satysfakcji. Serdecznie polecam!

Za egzemplarz książki do recenzji serdecznie dziękuję Wydawnictwu Zysk i S-ka.

Spodobał Ci się ten post? Nie przegap kolejnych, będzie mi miło, jeśli mnie polubisz :)