"Kobiety dyktatorów" Diane Ducret

Mussolini, Lenin, Stalin, Salazar, Bokassa, Mao, Ceauşescu, Hitler. Ośmiu dyktatorów XX wieku, którzy zapisali się krwawymi rozdziałami na kartach historii. W oczach większości i z perspektywy czasu widać w nich przede wszystkim pokłady pozbawionego empatii okrucieństwa i psychopatyczny rys, bez którego prawdopodobnie objęcie takiej władzy, jaką dysponowali, byłoby prawdopodobnie niemożliwe. 

Każdy z nich przewodził tłumom, w mniejszym lub większym stopniu porywał masy. Większość miała hipnotyzujący wpływ na słuchaczy, a szczególny czar rzucali na kobiety. Czy pociągał je naturalny urok i charyzma, czy też otaczający przywódców nimb władzy, bogactwa i wpływów? Trudno sobie wyobrazić Hitlera w postaci amanta czy boga seksu, a jednak zachowane są tysiące listów pełnych gorących wyznań od jego wielbicielek, w których oprócz deklaracji miłości i podziwu, pojawiają się też propozycje małżeństwa czy gotowość na zwykłe schadzki. 
Ośmiu przywódców otaczały dziesiątki, o ile nie setki kobiet. Niektórzy, jak Ceauşescu zachowywali się wstrzemięźliwie, mając u boku jedną kobietę, z którą w nie do końca oczywisty sposób dzielili się władzą. Inni, mimo zawieranych małżeństw, przebierali w kochankach, czasem się z tym kryjąc, czasem wręcz ostentacyjnie się z tym obnosząc, niczym potwierdzeniem męskiej sprawności. 

Kobiety stojące u boku dyktatorów, o których pisze Ducret, można podzielić na dwie grupy. Pierwszą stanowią trzymane na uboczu kochanki, zdające się żyć w oczekiwaniu na uwagę swego mężczyzny, niemal zawsze nieszczęśliwe, padające ofiarami przemocy psychicznej i niewytrzymujące presji. Drugą stanowią kobiety żądne władzy, stojące u boku mężów i kochanków w niemal równorzędnej do nich roli. Czasem, niczym Jiang Quing, czwarta żona Mao, wykazująca nie mniejsze od męża okrucieństwo i zaspokajająca własne ambicje i niepohamowaną chęć władzy. 

Ich historie są fascynujące, niezależnie od czasu i miejsca, w którym przyszło im żyć, miały niebagatelny wpływ na najnowszą historię, nawet jeśli był to wpływ nie przez wszystkich doceniany czy wręcz dostrzegany. O większości historia zdaje się nie pamiętać, co jest zupełnie niesłuszne, tym bardziej cieszą takie pozycje, jak książka Durcet. 

Łyżką dziegciu w tej beczce miodu pozostają dwie kwestie. Pierwsza dotyczy wydania, które mimo pięknej i przykuwającej wzrok okładki, pozostawia nieco do życzenia. Nie da się nie dostrzec dużej liczby literówek, a sama czcionka jest na tle mała, że zwyczajnie męczy wzrok. Tak przynajmniej sprawa przedstawia się w nieco mniejszym pod względem formatu, drugim wydaniu książki. Kolejna sprawa jest już niezależna od wydawnictwa. Autorka podjęła się tematu fascynującego i dającego ogromny potencjał, nie do końca jednak potrafiła mu sprostać. Fragmenty, które czyta się z zapartym tchem, przeplatają się z dłużyznami i podrozdziałami, od których wieje nudą, mimo że teoretycznie aż powinno buzować w nich od emocji. 

Podsumowując, Diane Ducret wprawdzie nie sprostała wszystkim oczekiwaniom, jednak Kobiety dyktatorów są zdecydowanie warte uwagi. Pokazują historię z perspektywy nieoczywistej, kryjącej się w cieniu, co wcale nie oznacza, że mniej interesującej.

Za egzemplarz książki serdecznie dziękuję Wydawnictwu Znak.

Spodobał Ci się ten post? Nie przegap kolejnych, będzie mi miło, jeśli mnie polubisz :)
    

Komentarze