"Nieprzyjaciel Boga" Bernard Cornwell

Nieprzyjaciel Boga, drugi tom Trylogii Arturiańskiej autorstwa Bernarda Cornwella, ponownie przenosi nas w brutalny i mroczny świat Brytanii u schyłku V wieku. 

Jest to oparta na słynnym micie opowieść o Arturze, o Złotym Arturze, naszej ostatniej i największej nadziei, naszym królu, który nigdy nie był królem. Nieprzyjacielu Boga i biczu na Saksonów. Wbrew temu opisowi sam Artur dosyć rzadko pojawia się na kartach powieści, a jego losy poznajemy dzięki jednemu z żołnierzy, który po kilkudziesięciu latach postanawia spisać swoje wspomnienia o charyzmatycznym władcy.


Artur, będący zaprzysiężonym opiekunem małoletniego króla Mordreda, ze wszystkich sił stara się zaprowadzić pokój w Brytanii. Pragnie pogodzić zwaśnionych władców licznych królestw, by wspólnie mogli stawić czoła saksońskim najeźdźcom. Jednocześnie musi zmierzyć się z falą religijnej histerii, która ogarnia kręgi coraz liczniejszych chrześcijan w związku z nadchodzącym rokiem 500. Jakby tego było mało, jego małżeństwo przechodzi poważny kryzys spowodowany niemalże obsesyjnym oddaniem się Ginewry kultowi Izydy.

W przypadku większości trylogii to pierwszy tom zwykle jest najlepszy, jednak w tym przypadku Nieprzyjaciel Boga wywarł na mnie dużo większe wrażenie niż Zimowy monarcha, mimo że i ten był genialny. Przede wszystkim fabuła koncentruje się na kwestiach kulturalnych i religijnych, mniej jest tu bitew i polityki, lepiej też poznajemy głównych bohaterów.


Artur, który w pierwszym tomie wydawał mi się dosyć płytką postacią, w drugiej części zaskakuje wielowymiarowością. Dopiero teraz możemy przekonać się, że naprawdę jest człowiekiem honorowym i uczciwym, a jego największym marzeniem jest pokój i zjednoczenie Brytów. Wyciągnął wnioski z pochopnego działania pod wpływem emocji, jakie zademonstrował w Zimowym monarsze, i nie popełnia drugi raz tego błędu. Z drugiej jednak strony, jego zasadniczość i wierność wszystkim złożonym ślubom, może czasem irytować. Wbrew temu, czego nauczyły nas do tej pory różnorodne ekranizacje legendy o królu Arturze, bądź też książki opiewające jego niesamowite przygody, Artur przedstawiony przez Cornwella nie wierzy w moc Merlina. Otoczony z jednej stron przez chrześcijan, a z drugiej Brytów dochowujących wiary dawnym bóstwom, może być postrzegany jako agnostyk. Jak sam stwierdza, wierzy w ludzi bardziej niż w jakiegokolwiek boga.

Autor przedstawia opowieść o Arturze jako prawdopodobną, odmitologizowaną historię, a licznym fantastycznym elementom legendy nadaje wiarygodne podstawy. Dowiadujemy się więc, dlaczego Excalibur był tak niezwykłą bronią. Warto przy tym wspomnieć, że sam Artur nie tylko nie nazywał tak swojego miecza, ale nawet nie przywiązywał do niego takiej wagi. Poznajemy prawdopodobne początki legendy o poszukiwaniu świętego Graala przez rycerzy Okrągłego Stołu. Pierwotnie nie był to jednak święty kielich (niewielu wojowników było wtedy chrześcijanami), a celtycki Kocioł, jeden z trzynastu Skarbów Brytanii. Spotykamy również Tristana i Izoldę, jednak ich historia znacznie odbiega od tej, jaką znamy współcześnie.

Najbardziej zainteresowało mnie jednak przedstawienie chrystianizacji Brytanii, widziane oczami poganina. Pomijając nieliczne chlubne wyjątki, większość chrześcijan jest przedstawiona jako fanatyczna tłuszcza plująca wręcz nienawiścią do ludzi wiernych dawnej religii. Księża okazują się manipulatorami i intrygantami, żądnymi władzy, którzy nie cofną się przed niczym, by osiągnąć swój cel. Nawet ludzie uważani w późniejszym czasie za świętych, wcale na to miano nie zasługują.

Chrześcijanin Nabur, którego opiece powierzono Mordreda i który użył swojej pozycji, by uknuć spisek przeciw Arturowi, a także był autorem listu sugerującego zamordowanie dziecka, został przybity do krzyża w amfiteatrze. Dzisiaj oczywiście, nazywają go świętym i  męczennikiem i tylko ja pamiętam, że był przekupnym kłamcą.

Cornwell często nazywany jest mistrzem powieści historycznej i w pełni się z tą opinią zgadzam. Nieprzyjaciel Boga to fascynująca opowieść, od której nie tylko nie oderwiecie się do ostatniej strony, ale z zupełnie nowym nastawieniem spojrzycie na znaną z dzieciństwa legendę.

Przeczytaj także:
1. Zimowy monarcha (recenzja)


Za egzemplarz książki do recenzji serdecznie dziękuję Wydawnictwu Otwartemu.

Spodobał Ci się ten post? Nie przegap kolejnych, będzie mi miło, jeśli mnie polubisz :)
    

Komentarze