10 (nie)poważnych faktów o mnie

Od strony książkowych upodobań znacie mnie już całkiem nieźle. Nie tak dawno zdradziłam Wam chociażby "25 książkowych faktów o mnie". Tym razem, za sprawą zaproszenia od Wiedźmy, pouprawiam ekshibicjonizm innego rodzaju ujawniając "10 (nie)poważnych faktów o mnie".


1. Woda? Tylko Żywiec!
Piję dużo wody niegazowanej, ale smakuje mi tylko i wyłącznie „Żywiec Zdrój”. Nie znoszę wręcz smaku innych wód, a „Nałęczowianka” to dla mnie ZŁO.

2. Kawa i herbata
Dawniej miałam hopla na punkcie herbat, był czas, kiedy w kuchennej szafce można było u mnie znaleźć nawet dziesięć rodzajów jednocześnie – zielonej, czerwonej i białej z różnymi dodatkami. Nie przepadam jedynie za czarną i piję ją w zasadzie tylko, gdy dopadnie mnie przeziębienie i jest doprawiona miodem i cytryną. Od kilku lat zapijam się za to kawą z mlekiem i łyżeczką cukru. Jeszcze nie tak dawno temu potrafiłam wypić 5-6 filiżanek dziennie, ale ostatnio przerzuciłam się na dawniej znienawidzoną „Inkę” i… znowu piję po 4-5 filiżanek, ale przynajmniej po tej już mną nie telepie na wszystkie strony po przedawkowaniu kofeiny ;)

3. Indianie
Jako dzieciak, a właściwie taka młodsza nastolatka, byłam zafascynowana Daleką Północą i kulturą Indian Północnoamerykańskich. Pochłaniałam wszystko, co było wówczas dostępne na ich temat – od lepszej lub gorszej jakości powieści poprzez publikacje podróżników, aż po… cuda typu indiańskie horoskopy.

4. Po męsku
Dorobiłam się w rodzinie czterech ksywek, z których wszystkie mają formę męską. Szczegółów nie zdradzę :P

5. Języki obce (nie) są mi obce
Co pewien czas przeżywam fascynację nowym językiem obcym, choć niestety jest to słomiany zapał i w stopniu płynnym posługuję się jedynie angielskim. Trochę to smutny wynik, jak na kontakt z sześcioma językami obcymi: w LO obok angielskiego miałam obowiązkowy niemiecki, wtedy też oczarował mnie francuski, ale naukę skończyłam po miesiącu zniechęcona zbyt liczną grupą i mało zachęcającymi metodami pracy lektorki na kursie. W trakcie studiów zaliczyłam dwa lektoraty - z rosyjskiego i hiszpańskiego, z pierwszego rozumiem nadal całkiem sporo (zwłaszcza, że i w domu trochę go sobie posłucham), choć sama sklecę niewiele, z hiszpańskim jest już znacznie gorzej, o czym też przekonałam się naocznie na wakacjach w Hiszpanii. Również w trakcie studiów wybrałam się na pierwszą lekcję… chińskiego, prowadzoną przez przeuroczą młodą Chinkę. Niestety, po dwóch godzinach, podczas których grupa ledwie opanowała trzy różne sposoby wymawiania głoski A, stwierdziłam, że to nie moja bajka.

6. Ranny ptaszek
Nie lubię długo spać i najczęściej jestem na nogach już w okolicach godziny 6. Czasem zdarza się, że i o 5 sączę już pierwszą kawę. Wtedy też najlepiej mi się pracuje i pisze. Za to gdy nadchodzi godzina 22, oczy mi się kleją i poza sytuacjami wyjątkowymi, gdy wychodzimy gdzieś na miasto lub imprezę, jestem gotowa iść spać i nic mnie nie powstrzyma.

7. Listy tu, listy tam
W codziennym życiu towarzyszy mi mnóstwo list, bez których nie potrafię się obejść. Lubię sobie wszystko wypunktować, przede wszystkim są to listy rzeczy do zrobienia w danym tygodniu, czy tematów do napisania postów na bloga, listy książek do przeczytania i kupienia. O listach zakupów nie wspomnę, bo bez takich nie ruszam się do sklepu.

8. Ciemność widzę, ciemność!
Mimo przekroczonej trzydziestki boję się ciemności i zawsze mam wrażenie, że coś się w niej czai. Ot, skutek przeczytanych i obejrzanych horrorów, których wspomnienia stają się nocą wyjątkowo żywe.

9. Poleniuchujemy? Nie, dziękuję!
Nie znoszę po prostu siedzieć i nic nie robić, męczy mnie to bardziej niż najcięższa fizyczna praca, od razu zaczynam się nudzić i mam poczucie zmarnowanego czasu. Co innego posiedzieć z książką, a co innego leżeć i bezmyślnie patrzeć się w sufit. Z tego też powodu nie potrafię się leżeć plackiem na plaży.

10. Wąchaj się!
Przyjęło się sądzić, że każdy z nas ma pięć zmysłów (niektórzy mają ponoć również szósty, ale to inna bajka). No cóż, przeczę temu powszechnemu ludzkiemu obrazowi, a to za sprawą braku… węchu. Ma to niewątpliwie swoje plusy, ale też są sytuacje, w których zdecydowanie by mi się przydał. I to nie tylko dlatego, że nie poczuję kwiatów czy perfum, ale i dwa razy omal nie spaliłam mieszkania i przez przypadek nie zagazowałam się we własnej kuchni.

To może teraz Wy zdradzicie coś na swój temat? W komentarzach lub własnych blogowych wpisach? :)

Spodobał Ci się ten post? Nie przegap kolejnych, będzie mi miło, jeśli mnie polubisz :)
    

Komentarze