"Pan Lodowego Ogrodu" tom 4, Jarosław Grzędowicz

Znacie to uczucie, gdy rewelacyjna seria kończy się w sposób pozostawiający niestety co nieco do życzenia? Zakochana w trzech tomach Pana Lodowego Ogrodu, sięgnęłam po czwarty i... mogło być lepiej. Dużo lepiej. A tak, czuję niedosyt i lekkie rozczarowanie.

Z racji tego, że mowa jest o części kończącej cały cykl, nie będę Wam zdradzać, o czym dokładnie opowiada. Fabułę najlepiej poznać osobiście, podobnie jak świetnych głównych bohaterów, z którymi naprawdę zżyłam się podczas lektury. To właśnie oni, obok rewelacyjnie nakreślonego świata są najmocniejszymi atutami powieści. Pod tym względem niewiele się zmieniło i to mnie, jako czytelnika, bardzo cieszy.

Problem tkwi gdzie indziej. Tom czwarty jest najobszerniejszy z wszystkich i to zupełnie niepotrzebnie, w znacznej mierze na tę objętość składają się bowiem rozwlekłe opisy bądź zupełnie zbędne przeciąganie wydarzeń. Niby cały czas coś się dzieje, a jednak paradoksalnie brak tu dynamizmu i zdarza się, że wieje nudą. Nie da się również nie dostrzec, że niektóre z działań towarzyszy Vuko, Nocnych Wędrowców, przypominają nieco sceny z filmów klasy B, dotyczy to zwłaszcza fragmentów, gdy obserwujemy ich z perspektywy Filara, występującego pod przykrywką zagorzałego Amitraja. Przede wszystkim jednak, cyklowi stworzonemu z takim rozmachem i taką pieczołowitością w poprzednich częściach, teraz jakby zabrakło przytupu i pazura. Owszem, są sceny wręcz rewelacyjne, niektóre pełne ironii i czarnego humoru, inne chwytające za serce, ale jest także wiele takich, po których po prostu przemyka się wzrokiem, byle do końca rozdziału.

Kolejną kroplą dziegciu jest wydanie. Po pierwsze, paskudnie niechlujne pod względem korekty. O ile można jeszcze jakoś przymknąć oko na szalejące literówki, tak fantazyjne 'żekłem' sprawiło, że ręce mi opadły... Po drugie, książka jest dość bogato zdobiona ilustracjami, tym razem jednak autorstwa Dominika Brońka. Lubię jego prace, są naprawdę bardzo dobre i dopracowane, poprzednie tomy, z rysunkami wykonanymi przez Jana Marka i Daniela Grzeszkiewicza przyzwyczaiły mnie jednak do zupełnie innego, nieco upiornego klimatu, bardzo charakterystycznego dla PLO. Czytając czwarty tom i patrząc na ilustracje, nieustannie stawał mi za to przed oczami cykl demoniczny Bretta, również ilustrowany przez Brońka. Możliwe, że się czepiam, ale jestem wzrokowcem i to mi po prostu nie grało.

Ilustracje pochodzące z tomów 1-3

Ilustracje z tomu 4

Podsumowując, z jednej strony cieszę się, że dotarłam do końca historii Vuko Drakkainena i nareszcie wiem, jak zakończyła się walka o Lodowy Ogród i cały Midgaard. Z drugiej strony jednak, czuję lekki żal, że tom wieńczący całość okazał się słabszy od poprzednich, nie tak porywający, a raczej podręcznikowo poprawny. Niemniej, cykl pozostaje jednym z moich ulubionych i dlatego Wam również gorąco go polecam. Jeśli lubicie dobrą fantastykę, PLO Was pochłonie.

Spodobał Ci się ten post? Nie przegap kolejnych, będzie mi miło, jeśli mnie polubisz :)
    

Komentarze