Lektury szkolne, które nie muszą być nudne, czyli moi licealni ulubieńcy

Dyskusje wokół kanonu lektur szkolnych powracają niemal co roku. Czy taki kanon w ogóle jest potrzebny? Czy nie lepiej zamienić „stare i nieadekwatne” książki na te popularne, by młodzież faktycznie je przeczytała, a nie korzystała ze ściąg lub bryków?


Osobiście uważam, że każda osoba z wykształceniem ogólnym powinna mieć choćby właśnie ogólne wyobrażenie o klasyce literatury polskiej i światowej. Nie wyobrażam sobie, by zamienić Antygonę na jedną z młodzieżówek. Wartościowa lektura to nie tylko sposób na przyjemne spędzenie czasu, ale także powinna czegoś nauczyć, czy skłonić do refleksji. Dlatego totalnym nieporozumieniem jest według mnie poznawanie niektórych książek we fragmentach – nie ma wtedy obrazu całości, a poza tym można się zrazić do danej pozycji bądź zaspoilerować sobie przyszłą lekturę.

Z drugiej strony, zdaję sobie też sprawę, że nie wszystkie książki znajdujące się w kanonie (swoją drogą, nieustannie się zmieniającym) mogą trafić do współczesnego nastolatka, na niektóre jest chyba po prostu w szkole za wcześnie, by w pełni je docenić. Przyznaję, że sama też z niektórymi się męczyłam i mimo upływu lat i teoretycznie nabrania mądrości życiowej, wcale nie zmieniłam o nich zdania. Nie na nich jednak chciałabym się dzisiaj skupić, a wręcz przeciwnie.

Oto zestawienie lektur licealnych, które zrobiły na mnie największe wrażenie i które mam w planach do powtórnego przeczytania.

George Orwell, 1984. Moje pierwsze spotkanie z powieścią antyutopijną, mocne i dające wiele do myślenia.

William Golding, Władca much. Do tej pory pamiętam emocje, jakie towarzyszyły mi podczas tej lektury, szok, niedowierzenie, momentami wręcz strach. Żałuję, że nie jest to lektura obowiązkowa (no chyba że coś się teraz zmieniło??)

Gustaw Herling-Grudziński, Inny świat. Jedna z najbardziej wstrząsających książek, które przeczytałam i która mimo upływu lat nadal bardzo mocno do mnie przemawia.

Henryk Sienkiewicz, Potop. Dobrze pamiętam tej żal i rozczarowanie, gdy nagle doszłam do ostatniej strony trzeciego tomu i zorientowałam się, że to już koniec. I za nic nie mogłam (i nadal nie mogę) zrozumieć tego grona psioczących na Sienkiewicza za „nudne i rozwlekłe” fabuły.

Władysław Stanisław Reymont, Chłopi. Wciągnęła mnie niesamowicie. Do tego stopnia, że przeczytałam za jednym zamachem wszystkie cztery tomy, mimo że obowiązywały nas dwa.

Fiodor Dostojewski, Zbrodnia i Kara. To od niej rozpoczęła się moja fascynacja literaturą rosyjską, choć wyrzucam sobie do tej pory, że to jak dotąd jedyna powieść Dostojewskiego, którą przeczytałam.


Kazimierz Moczarski, Rozmowy z katem. Nie przepadam za literaturą związaną z Drugą Wojną Światową, podejrzewam, że po prostu miałam jej przesyt w czwartej klasie LO, gdzie zdecydowana większość lektur dotyczyła właśnie tego okresu. Jednym z wyjątków są Rozmowy z katem, poruszające, wstrząsające i dając możliwość wejrzenia w świat generała SS Jürgena Stroopa.


Spodobał Ci się ten post? Nie przegap kolejnych, będzie mi miło, jeśli mnie polubisz :)
    

Komentarze