"Ślepe stado" John Brunner

Gdy pojawia się temat końca ludzkiej cywilizacji, często pojawiają się opowieści o olbrzymich meteorach, nuklearnych wojnach, bądź jak wolą niektórzy, o ataku obcych. Niewielu dostrzega jednak, że już od lat powolutku, kawałek po kawałku sami siebie zabijamy. Po co angażować kosmitów, człowiek sam się wykończy, do samego końca twierdząc, że nic takiego nie robi.

Ślepe stado to dramatyczna i bardzo plastycznie przedstawiona wizja upadku świata, jaki znamy. Powieść liczy sobie już ponad czterdzieści lat (po raz pierwszy ukazała się w 1972 roku), ale upływ czasu w niczym nie zmienił jej wydźwięku, odbioru i przesłania. Pokusiłabym się nawet o stwierdzenie, że obecnie może wywierać jeszcze większe wrażenie, ponieważ przedstawiona w niej wizja zniszczonego przez człowieka świata staje się coraz bardziej realna. Z jednej strony mamy agresywną eksploatację wszystkiego, co się da, poczynając od lasów tropikalnych, a na odwiertach w dnach mórz kończąc i bezmyślne zatruwanie ziemi, wody i powietrza odpadami (bo to tańsze niż ich względnie bezpieczne usuwanie w specjalnie do tego przeznaczonych miejscach). Z drugiej strony stoi z kolei nieefektywna polityka proekologiczna, pomysły na ochronę środowiska, zwykle pięknie prezentujące się w teorii, lecz niemożliwe do przeforsowania w praktyce. I ślepota, z głupoty bądź wygodnictwa, na konsekwencje takich działań. Brzmi znajomo? Chyba nawet za bardzo. A powieść bardzo obrazowo przedstawia, do czego w konsekwencji może to doprowadzić.

Zagłębiając się w lekturę, widzimy horror, który krok po kroku staje się coraz bardziej realny. Zagłada planety następuje powoli, ale z każdym kolejnym miesiącem coraz bardziej przyspiesza i zdaje się całkowicie nie do powstrzymania. Powietrze jest tak zanieczyszczone, że nie można nim oddychać bez specjalnej maski z filtrem. Woda została skażona tak, że nie nadaje się nie tylko do picia, ale nawet przemycia skóry. Ziemia została wyjałowiona do tego stopnia, że nic nie może na niej wyrosnąć. Szybko rozprzestrzeniają się choroby, wobec których znane lekarstwa są po prostu nieskuteczne. Praktycznie każdy cierpi na silną alergię, podrażnienia skóry, problemy z żołądkiem. By się ratować, ludzie faszerują się tabletkami i sztucznie produkowanym jedzeniem, które są ich jedynym ratunkiem, a przy tym coraz bardziej pogarszają ich stan. Koło się zamyka.

Narracja prowadzona jest w dość specyficzny sposób, który początkowo utrudniał mi wciągnięcie się w lekturę, ale ostatecznie okazał się doskonałym pomysłem, podkreślającym dramatyzm przedstawianych wydarzeń. Obok regularnej osi fabularnej, w każdym z rozdziałów pojawiają się również krótkie fragmenty artykułów prasowych, oficjalnych wypowiedzi przedstawicieli władz, programów telewizyjnych, a czasem strzępki rozmów przypadkowych osób. Wszystkie w mniej lub bardziej bezpośredni sposób nawiązują do bieżącej akcji, a w momencie gdy ta przybiera naprawdę katastrofalny obrót, w niesamowity sposób podkreślają grozę tego, co dzieje się nie tylko z bohaterami, ale całym światem.

Ślepe stado to wprawdzie moje pierwsze spotkanie z twórczością Brunnera, ale już trzecia pozycja jego autorstwa w najbardziej obiecującym „dziecku” Wydawnictwa MAG, Artefaktach. Po tak udanym spotkaniu wiem, że sięgnę również po poprzednie, a do poznania twórczości autora gorąco zachęcam wszystkich fanów dobrej fantastyki.

Recenzja napisana dla portalu Duże Ka.

Komentarze