"Wielki Marsz" Stephen King

Wielki Marsz, Stephen King
Prószyński i S-ka, 2008
Do pewnych książek trzeba dojrzeć. Wiele lat temu przeczytałam Wielki Marsz bez większego entuzjazmu, myśląc o nim jak o jednej z tych mniej udanych książek w dorobku Stephena Kinga. Teraz, pod wpływem Ciacha, postanowiłam dać mu jeszcze jedną szansę i jestem zachwycona! Przeczytałam powieść przy dwóch podejściach i dziwię się, dlaczego smarkata wersja mnie sprzed lat nie dostrzegła w niej tego, co widzę obecnie.

Autor przedstawia mroczną wizję totalitarnej Ameryki, w której główną rozrywką, doprowadzoną do statusu wydarzenia narodowego jest tytułowy Wielki Marsz. Co roku przystępuje do niego stu chłopców, których jedynym zadaniem jest iść i… przeżyć. Od chwili startu zawodnicy nie mogą się zatrzymać, a minimalna prędkość to sześć kilometrów na godzinę, niezależnie od panujących warunków pogodowych i drogi. Zwalniający otrzymują ostrzeżenia od eskortujących ich żołnierzy, po trzecim następuje czerwona kartka, którą jest strzał prosto w głowę. Nie można się wycofać, nie można się zatrzymać. Zwycięzca może być tylko jeden.

Książka jest krótka, liczy zaledwie 260 stron, ale jest tak sugestywnie napisana i ma w sobie taki ładunek emocji i napięcia, że nie pozwala się od siebie oderwać, ani o sobie zapomnieć. Cała fabuła skupia się na maszerujących chłopcach; o sytuacji w kraju dowiadujemy się niejako przy okazji, są to bardziej strzępki informacji, które trzeba sobie samodzielnie poskładać w logiczny i sensowny obraz. I nie jest to przyjemna wizja - z jednej strony można wyczuć panujący w społeczeństwie strach przed „spatrolowaniem” przez żołnierzy, z drugiej zwierzęcą wręcz żądzę krwi i brutalnej rozrywki, na potrzeby której co roku skazuje się na śmierć setkę młodych ludzi.

„Francuscy arystokraci pieprzyli się w cieniu gilotyny. Starożytni Rzymianie dupczyli się podczas walk gladiatorów, To rozrywka, Garraty. Nic nowego.”

Niezależnie od czasów, od epoki czy stopnia „ucywilizowania”, ludzie zbici w tłum wykazują perwersyjną, by nie rzec chorą potrzebę oglądania czyjegoś cierpienia. Teoretycznie można by się zastanawiać, czy nie jest to forma odreagowania codziennej, brutalnej rzeczywistości, ale bliższe prawdy wydaje mi się znane już ze Starożytności stwierdzenie, że aby utrzymać lud w ryzach wystarczy dać mu dostęp do chleba i igrzysk. A im większe wyzwalają one emocje, tym lepiej. W przypadku widzów obserwujących Wielki Marsz można jednak zobaczyć coś więcej, widać w nich całkowitą degenerację, fascynację cudzym cierpieniem i śmiercią. To już nawet nie jest przedmiotowe traktowanie drugiej osoby, to całkowite wyzucie z empatii i ludzkich odruchów.

Wraz z kolejnymi przemierzanymi kilometrami, mamy coraz większą szansę na poznanie uczestników Marszu. Możemy obserwować, jak ich początkowy niepokój, czasem zapał i pewność zwycięstwa, przegrywają nierówną walkę z nieludzkim zmęczeniem i strachem przed śmiercią. King po mistrzowsku przedstawił ich ból i skazane z góry na porażkę starcie z możliwościami własnego ciała. Cierpienie zarówno fizyczne, jak i psychiczne, gdy muszą oglądać śmierć towarzyszy, z którymi połączyła ich sympatia, a czasem przyjaźń. Wbrew twierdzeniom organizatorów, w Wielkim Marszu nie ma zwycięzców; ten, który przeżyje będzie okaleczony na całe życie, zarówno na ciele, jak i na duchu. A tego nie jest warta żadna nagroda.

King po raz kolejny udowadnia, że jest Mistrzem w swoim fachu i że prawdziwa groza to nie duchy i zamieszkujące naszą wyobraźnię stwory, bowiem największa i najgroźniejsza bestia tkwi w samym człowieku. Gorąco polecam!

Za możliwość uczestniczenia w Wielkim Marszu serdecznie dziękuję księgarni internetowej BookMaster - tam też znajdziecie książkę w promocyjnej cenie.

Komentarze