"Portret Doriana Graya" Oscar Wilde

Portret Doriana Graya, Oscar Wilde
Zysk i S-ka, 2015
Ostatnio stosunkowo często ląduję w mrocznych klimatach wiktoriańskiej Anglii. Po Kamieniu Księżycowym Wilkiego Collinsa oraz Droodzie Dana Simmonsa, nadszedł czas na odświeżenie powieść należącą do ścisłej czołówki klasyki ówczesnej literatury - Portret Doriana Graya pióra Oscara Wilde'a.

Historię ujmująco przystojnego i czarującego Doriana Graya zna chyba każdy, przynajmniej w ogólnym zarysie. Młodziutkiego, zaledwie dziewiętnastoletniego Doriana poznajemy w chwili, gdy utalentowany malarz Basil Hallward, zachwycony jego uroda i czystą, niewinną duszą, tworzy jego perfekcyjny portret. Tego samego dnia na drodze młodzieńca staje cyniczny lord Henry Wotton, który zaczyna mieć na Graya niepokojący, lecz niewątpliwie magnetyczny wpływ. To właśnie przez niego Dorian zaczyna postrzegać w swej urodzie i młodości swoje największe atuty, których utrata oznaczałaby niepowetowaną stratę, graniczącą z utratą sensu życia.


Z tego względu swój cudowny portret Dorian zaczyna postrzegać jako przekleństwo, mające przypominać mu o mijającym czasie. Skłania go to również do wyrażenia życzenia, by na zawsze mógł pozostać młody i piękny, nawet za cenę zaprzedania duszy. A jak wiadomo życzenia mają to do siebie, że spełniają się w najmniej spodziewanych momentach i nie zawsze tak, jak byśmy sobie tego życzyli.

Pretekstem do ponownego sięgnięcia po tę historię było nowe tłumaczenie autorstwa Jerzego Łozińskiego, przeklętego przez większość fanów Tolkiena za imć Podgórka i Bagosza, ale dokonującego cudów słowa pisanego w niemal każdym innym przekładzie. W minionym roku miałam przyjemność sięgnąć po nowe wydanie przygód Sherlocka Holmesa również w nowym tłumaczeniu - wyszło świetnie, choć nie miałam w domu możliwości porównania z poprzednim. Tym razem z zainteresowaniem porównałam pracę pana Łozińskiego z tłumaczeniem Marii Feldmanowej i muszę przyznać, że nowa wersja jest lepsza, bardziej subtelna i przyjemniejsza w odbiorze. Dziwi mnie tylko brak przedmowy autora na temat sztuki i piękna, znaczącej w odbiorze niniejszej historii.

Co do samej powieści, choć skromna objętościowo (liczy zaledwie lekko ponad dwieście stron), wywiera dużo większe wrażenie niż niejedna znacznie obszerniejsza książka. Można w niej znaleźć liczne rozważania na temat sztuki, jej sensu i celu, sposobu oddziaływania na człowieka. To fascynująca historia młodego człowieka, który w rękach starszego,  zepsutego i wyrachowanego "mentora" jest niczym miękki wosk. Jest to studium upadku moralnego, zatracania samego siebie i szukania sensu życia w sprawach, które na to nie zasługują. Można ją odczytywać jako obraz dekadenckiego, zepsutego przełomu XIX i XX wieku i żyjących głównie konwenansami londyńskich sfer wyższych. Wreszcie, to opowieść o złudnych iluzjach, niedopowiedzeniach, zbrodni i miłości.

Warto przy tym wspomnieć, że pierwsze wydanie Portretu Doriana Graya okazało się pracą tak kontrowersyjną, że autor został zmuszony do przeredagowania jej, usunięcia części scen oraz dodania nowych. Głównym zarzutem były sugestie homoseksualnych relacji między Dorianem a twórcą jego portretu, Basilem, oraz lordem Henrym. Nawet w wersji, którą obecnie otrzymujemy, nie sposób nie dostrzec pewnej dwuznaczności ich relacji. Podobnie zresztą, jak późniejszych związków Graya z niewymienionymi z nazwisk mlodzieńcami, których sprowadza na złą drogę i psuje im reputację. Nie jest powiedziane, w jaki dokladnie sposób, tak samo zresztą piękny Dorian rujnuje opinię licznych kobiet.

Bardzo cieszy mnie fakt, że wydawnictwo Zysk i S-ka wznawia takie perły literatury i to w tak cudownych wydaniach (jedyna wpadka grafika to brunet na okładce, ale to już szczegół). Zarówno sobie, jak i pozostałym czytelnikom, życzę kolejnych wspaniałych lektur. Może kolejny będzie jakiś "nowy" Wilkie Collins?

Komentarze