"Skald. Kowal słów. Tom 2" Łukasz Malinowski

Skald. Kowal słów. Tom 2
Łukasz Malinowski
Instytut Wydawniczy Erica, 2015
Blisko rok przyszło nam czekać na drugi tom Kowala Słów, opowieści o niepoprawnym, wiarołomnym Ainarze Skaldzie, Wikingu spalonym (niedosłownie oczywiście) na Północy za dawne grzeszki i szukającym szczęścia w Europie Wschodniej w służbie miejscowych kaganów. Jednak kiedy pieczę nad czyimś losem sprawuje szalony bóg Gollnir, szanse na szczęście i bogactwo maleją, za to kłopoty mnożą się szybciej niż stado królików.

Drugi tom jest bezpośrednią kontynuacją pierwszego. Ainar wraz z trzema wojownikami – Alim Czarnym Berserkiem, szalonym hamramirem Haukrhedinem oraz bogatyrem Aloszą - został wysłany z misją do okrutnego kagana Kola, by zdobyć jego córkę za żonę dla jego zaciekłego wroga i sąsiada w jednej osobie, kagana Tirusa Wielkiego. Wyprawa się udała, jednak zamiast spodziewanej nagrody, Ainar trafił do lochu, gdzie miał oczekiwać na dzień egzekucji. Ot, kaprys despotycznego władcy, który może wszystko. Kiedy więc pojawia się możliwość ratunku z opresji, Skald nie waha się długo, nie bacząc na to, że łatwo może wpaść z deszczu pod rynnę.

W przeciwieństwie do Karmiciela kruków, który otwiera cykl o Skaldzie, w Kowalu Słów postać Ainara schodzi nieco na bok na rzecz jego kompanów oraz walki między dwoma najpotężniejszymi miejscowymi kaganami, Kolem i Tirusem. Dla jednych może to być wada (ostatecznie tytułowy Skald przestaje być głównym, najważniejszym bohaterem), jednak mi taki zabieg wcale nie przeszkadza. Naprawdę polubiłam zarówno Alego, jak i Haukrhedina i poświęcone im wątki podobały mi się równie mocno, co ten o Ainarze. Jest to zasługa świetnego wykreowania wszystkich trzech bohaterów, tak różnych od siebie, oryginalnych, a jednocześnie wzbudzających ogromną sympatię (nawet gdy mowa o szalonym hamramirze, dla którego wyrwać komuś jelita to jak splunąć).

Powieść w pełni utrzymuje wysoki poziom poprzedniczki, akcja mknie do przodu, aż do zaskakującego zakończenia. Jak przystało na porządną powieść o Wikingu, mimo że nie jesteśmy na północy Europy, a jej wschodzie, nie brak tu zarówno zwykłego mordobicia, jak i realistycznie przedstawionych, krwawych bitew. Podobnie jak w pierwszym tomie, autor rozwija wątek obłąkanych wojowników – hamramirów, zamieszkałych przez duchy zwierząt dodających im siły i zręczności. Nie spotkałam się wcześniej z takim motywem, dlatego z tym większym zainteresowaniem go śledziłam.

Powieści Łukasza Malinowskiego mają jeszcze jedną ogromną zaletę, o której wspominałam już przy okazji Karmiciela kruków  oraz pierwszego tomu Kowala Słów  – od pierwszych stron czuć, że autor bardzo dobrze wie o czym pisze i posiada dużą wiedzę merytoryczną. Liczne nawiązania do mitologii i kultury, posłowie oraz słowniczek pojęć dołączony do książki będą duża ciekawostkę dla osób zainteresowanych tematem.

Zakończenie sugeruje, że wkrótce Ainar wyruszy w kolejną daleką podróż. Dokąd? Tego nie mogę Wam zdradzić, ale z pewnością będzie ciekawie, zwłaszcza ze względu na towarzyszących mu wojowników. Tymczasem wszystkim fanom wikińskich opowieści gorąco polecam cykl o Skaldzie, zwłaszcza jeżeli macie już przesyt ugrzecznionych głównych bohaterów i nie macie nic przeciwko lekko zdradzieckim i mocno narcystycznym szelmowskim szubrawcom.

Recenzja napisana dla portalu DużeKa.

Komentarze