"Igrzyska śmierci" (recenzja filmu)

Igrzyska śmierci (2012)
Chyba jako jedna z ostatnich przeczytałam Igrzyska śmierci, gdy już ucichła wielka euforia wokół trylogii Susanne Collins, ja dopiero zaczynałam przygodę z Katniss Everdeen. Teraz, po blisko pół roku zasiadłam do filmu, który – podobnie jak w przypadku książki – niemal wszyscy już znają. A przynajmniej takie mam wrażenie, gdy rozglądam się dookoła, zarówno w realu, jak i przestrzeni blogowej.

Fabuła
Akcja toczy się w futurystycznym państwie Panem, podzielonym na luksusowy i bogaty Kapitol oraz otaczające go przemysłowo-rolnicze dystrykty. Przed kilkudziesięciu laty doszło w nich do powstania mającego na celu obalić władzę Kapitolu, zostało ono jednak stłumione, a ku przestrodze i w celu zastraszenia mieszkańców zorganizowane Głodowe Igrzyska. Co roku w każdym z dwunastu dystryktów losowanych jest dwoje dzieci lub nastolatków, którzy następnie przystępują do walki na śmierć i życie na specjalnie do tego stworzonej Arenie.

Główną bohaterką filmu jest szesnastoletnia Katniss Evergreen, mieszkanka najbiedniejszego Dystryktu Dwunastego. Gdy nadchodzi dzień losowania, spośród kilkuset losów zostaje wybrany ten, którego dziewczyna obawiała się najbardziej – na Głodowe Igrzyska wyznaczono jej młodszą siostrę, Prim. W akcie desperacji Katniss zgłasza się więc na ochotnika w ostatniej chwili ratując siostrę, wiedząc, że dla Prim wyruszenie na Arenę oznaczłby wyrok śmierci. Teraz jednak to ona będzie musiała stawić czoło dwudziestu trzem przeciwnikom, a jedynym sposobem na powrót do domu będzie zabicie ich wszystkich.
 
A oto i przedstawiciele Dystryktu Dwunastego, Katniss i Peeta.

Wrażenia
Te są zaskakująco dobre. Im większa panuje na punkcie czegoś euforia, tym bardziej jestem wobec tego sceptycznie nastawiona. A jednak Gary’emu Rossowi udało się stworzyć dosyć wierną adaptację powieści, a jednocześnie film, który dobrze broni się sam. Spodobał mi się zarówno dobór aktorów i ich gra, jak i scenografia i zdjęcia, zwłaszcza że bardzo dobrze oddają one klimat powieści Collins.

W filmie pojawia się wątek romansowy (bez niego nie może się chyba obejść żadna produkcja dla młodzieży), nie jest on jednak nachalny, a raczej poprowadzony obok głównej myśli przewodniej. Według niektórych Igrzyska śmierci to przede wszystkim krytyka rządów totalitarnych, która ma szansę mocniej trafić do współczesnego młodego czytelnika niż wiele innych książek. Częściowo się z tym zgadzam, ale osobiście bardziej odebrałam je jako swoistą satyrę na kierunek, w którym obecnie zmierzają media. W filmie mniej się mówi o nieustannie trwającej karze, a więcej o show, które ma zapewnić rozrywkę mieszkańcom Kapitolu, zepsutym, znudzonym i żądnym coraz większych i coraz bardziej drastycznych wrażeń. Nie sposób przeoczyć ich plastikowy wygląd i traktowanie cudzej śmierci jako kolejnej formy zabawy. A jednocześnie, jeśli przyjrzeć się temu bardziej wnikliwie, możemy dostrzec mechanizmy obecnie również rządzące światem show-biznesu.

Gdy tak patrzę na modnych kapitolskich celebrytów to własciwie nie widzę większej różnicy między nimi, a tym co nam obecnie serwuje show biznes.

Aktorzy
Obsada wyjątkowo mi się spodobała, a aktorzy doskonale pasują do granych przez siebie ról, co wcale nie jest czymś powszechnym. Jennifer Lawrence to wykapana Katniss, a Josh Hutcherson świetnie wcielił się w postać drugiego przedstawiciela Drystryktu Dwunastego, Peetę (choć nie mogłam się do chłoptasia przekonać ani w książce, ani w filmie, może za stara już jestem).

Najbardziej przypadli mi jednak do gustu dwaj aktorzy wcielający się w role drugoplanowe - Woody Harrelson grający wiecznie pijanego mentora Katniss i Peety, Haymitcza Abernathy’ego oraz… Lenny Kravitz występujący w roli stylisty Cinny.

Cinna, znowu wstawiony Haymitch, dwie kapitolskie piękności i oczywiście zawodnicy z Dystryktu 12
Książka a film
Film zdecydowanie broni się jako niezależna produkcja, co jest dużym plusem dla jego twórców, jednak jeśli zna się już wcześniej książkę, nie sposób ich ze sobą nie porównać. Mimo że część wątków pominięto – jak to zwykle bywa w przypadku ekranizacji – jestem pozytywnie zaskoczona efektem końcowym, ponieważ jest to naprawdę udana próba przeniesienia fabuły powieści na ekrany kin.

Warto jednak wspomnieć o najważniejszych różnicach między powieścią a filmem:
  • Pominięto wątek koleżanki Katniss, Madge Undersee, od której dziewczyna dostaje broszę z koso głosem. W filmie jest to prezent od handlarki, prawdopodobnie Śliskiej Sae (jej imię nie pada w filmie, więc można się tego tylko domyśleć).
  • Pominięto scenę, gdy Katniss i Gale są świadkami schwytania w lesie uciekinierki, którą potem Katniss spotyka jako okaleczoną służącą w Kapitolu. Nie pokazano również buntowniczych ciągot Gale’a.
  • W filmie nie pokazano ekipy dbającej o wygląd Katniss w Kapitolu, mimo że w powieści ich wątek został dość mocno zarysowany.
  • W powieści wielokrotnie Katniss grała pod widzów, na przykład podczas opieki nad Peetą, targały nią duże wątpliwości odnośnie tego, jak ma go traktować i na ile jej uczucia są szczere. Oglądając film można odnieść wrażenie, że dziewczyna w pełni czuje do niego to, co okazuje.
  • W książce po tym, jak Katniss pochowała małą Rue i śpiewała na jej grobie mieszkańcy dystryktu zabitej dziewczynki ofiarowali jej prezent-chleb, a drugi przedstawiciel dystryktu darował jej życie. W filmie zostało to pominięte.
  • Zmodyfikowane genetycznie psy/wilki, które w finale atakują pozostałych przy życiu zawodników w powieści symbolizowały poległych uczestników igrzysk, posiadały nawet ich oczy, co również było dowodem na brak moralności i okrucieństwo twórców show.
  • W powieści w wyniku wydarzeń na Arenie Katniss traci słuch w jednym uchu, a Peeta nogę, w filmie zostało to pominięte.
  • W filmie zostaje znacząco podkreślona rola prezydenta Snowa, w pierwszym tomie powieści ma on znaczenie marginalne.
Podsumowując, nie jest to produkcja przełomowa ani epokowa, pewnie nie odniosłaby takiego sukcesu, gdyby nie szaleństwo, jakie narosło wokół powieści. Niemniej jednak, jest to po pierwsze bardzo dobra ekranizacja, a po drugie po prostu dobry film akcji dla młodzieży, który niesie przesłanie głębsze i ważniejsze niż większość produkcji dla nastolatków będących albo niezbyt lotnymi komediami, albo jeszcze słabszymi romansidłami. Jestem na tak i czaję się już na kolejną część.

Komentarze