"Smętarz dla zwierzaków", czyli film kontra książka

Po przeczytaniu genialnej książki nawet dobra ekranizacji ma najczęściej szansę wypaść w naszych oczach co najwyżej przyzwoicie. Oczywiście jest od tej reguły kilka wyjątków, ale niestety – poza kilkoma przypadkami - King nie ma szczęścia do ekranizacji swoich horrorów. Większość z nich, zwłaszcza te kręcone w latach 80., przypomina raczej niezbyt lotne kino klasy B, a Smętarz dla zwierzaków nie jest w tym przypadku wyjątkiem.


Krótko o fabule

Na plus filmu należy zaliczyć, że w porównaniu z wieloma innymi ekranizacjami, ta jest dosyć wierna fabule książki (słowo „dosyć” jest tu kluczowe, o czym poniżej).


Rodzina Creedów, Louis i Rachel wraz z dwójką małych dzieci, Ellie i Gage’m, wprowadza się do domu gdzieś na prowincji stanu Maine. Okazuje się, że obok ich uroczego domku z jednej strony biegnie bardzo ruchliwa droga, a z drugiej znajduje się liczący kilkadziesiąt lat cmentarz dla zwierząt, które na tej drodze poniosły śmierć. Już pierwszego dnia poznają sąsiada, Juda Crandalla, starszego mężczyznę, który oprowadza ich po okolicy. Spokojne życie Creedów rozpada się, gdy ukochany kot małej Ellie, wpada pod koła ciężarówki, a Jud każe Louisowi zakopać go na terenie indiańskiego cmentarza, do którego można się dostać poprzez zwierzęcy cmentarz. Następnego dnia, kot powraca, ale nie przypomina już uroczego kociaka, jakim był wcześniej.


Wrażenia

Film powstał pod koniec lat 80., co widać wyraźnie w sposobie jego nakręcenia oraz postaciach głównych bohaterów. Na plus można mu zaliczyć dobrze poprowadzoną atmosferę, zwłaszcza w pierwszej połowie, podejrzewam, że końcówka mogłaby utrzymać ten klimat pod warunkiem, że oglądałoby się go samotnie w ciemnym domu i z dobrym nastawieniem.

Generalnie, całość przypomina niestety liczne, ale niezbyt lotne horrory z tamtych czasów, okraszone efektami, które współczesnego widza raczej rozśmieszą niż przestraszą. Co ciekawe, scenariusz do filmu napisał sam Stephen King, ponoć zdegustowany poprzednimi ekranizacjami swoich powieści. Nie było to jego najlepsze posunięcie, bo część zmian fabularnych nie wyszła Smętarzowi na dobre.
  
Ciekawostki

Pierwszą może być oczywiście wspomniany już fakt, że autorem scenariusza jest sam Mistrz. Nie jest to jednak jego jedyny związek z tą produkcją – wcielił się również w postać pastora odprawiającego pogrzeb Missy.


Do roli Churchilla, demonicznego kocura, wykorzystano aż siedem kotów. Spokojnie, nie dlatego, że trudno im było wyjść cało z kręconych scen, ale ponieważ każdy z nich znał inną sztuczkę. A przynajmniej taka jest oficjalna wersja.

Dwie dziewczynki, siostry-bliźniaczki, wcieliły się również w postać małej Ellie. Z kolei rolę siostry Rachel, prześladującej ją nawet po latach, zagrał…. mężczyzna, Adrew Hubatsek.

Książka a film

Przyjrzyjmy się różnicom, jakie odróżniają fabułę powieści od jej filmowej adaptacji [poniższe punkty zawierają SPOILERY – jeśli nie czytałeś książki, a masz taki zamiar, uciekaj natychmiast].
  • Postać Juda – w książce od samego początku budzi niekłamaną sympatię, a jego śmierć na końcu była dla mnie jednym z najsmutniejszych i przygnębiających momentów  całej tej historii. W filmie przedstawiono go jako trochę demonicznego, zdziwaczałego starszego gościa, którego można wprawdzie polubić, ale bardziej przyprawia o gęsią skórkę.
  • Postać Normy, żony Juda – w powieści jedna z drugoplanowych, ale kluczowych dla fabuły postaci, w filmie… nie ma jej wcale. W książce jej śmierć pokazała, jak Jud potrafi się pogodzić z odejściem najbliższej osoby, nie szukając „pomocy” na indiańskim cmentarzu, a Louis thego nie potrafi.
  • Niejako w zastępstwie Normy, została podkreślona postać Missy Dandridge, popełniającej samobójstwo, którego w książce nie było.
  • Pierwsze spotkanie Juda z rodziną Creedów -  w filmie Jud ratuje Gage’a przed wpadnięciem pod koła ciężarówki, w książce pomógł mu wyciągając żądło po użądleniu malca przez pszczołę.
  • Pierwsza wyprawa na cmentarz Mikmaków. W książce Jud zaprowadza Louisa na zwierzęcy cmentarz po tym, jak ten ratuje Normie życie, chce się niejako zrewanżować; w filmie robi to po to, by oszczędzić smutku córce Louisa, co nie do końca jest logiczne, bo wcześniej sam opowiada jej o cmentarzu dla zwierząt, niejako wprowadzając ją po raz pierwszy w temat śmierci.
  • W książce Louis od początku pokazany jest jako mężczyzna mający dosyć swojej rodziny, przynajmniej żony (i nie bez podstaw), a momentami również córeczki. Obchodzi go głównie Gage. W filmie jest wiecznie radosny, uśmiechnięty, po prostu cudny mąż i tatuś.
  • Po śmierci Gage’a książkowy Louis popada w obłęd, odsuwając się od wszystkich dookoła, nawet żony i córeczki, w filmie w ogóle tego nie widać.
  • W książce zmarli, którzy powracają z cmentarza są przerażający nie tylko przez sam fakt, że są chodzącymi, ożywionymi trupami, ale również dlatego, że opowiadają o najgorszych, najpaskudniejszych tajemnicach osób jeszcze żyjących. Dotyczy to głównie małego Gage’a torturującego Juda opowieściami o Normie (czy były prawdziwe, to już inna bajka). W filmie Gage tylko chichocze piskliwym głosikiem i przypomina laleczkę Chucky… Zastanawiam się również, dlaczego rzuca się i przegryza gardła, skoro w wiadomym celu wykradł ojcu skalpel… Podobnie wygląda kwestia historii o Billym, chłopcu ożywionym przed laty, który rzucał w twarz napotkanym ludziom ich najgorsze tajemnice. W filmie przypomina upośledzonego zombie, który nie potrafi sklecić jednego zdania.
  • Nieścisłość pojawia się również w sposobie przedstawienia ożywionych ludzi – o ile Billy i Rachel wyglądają dokładnie jakby powstali z grobu (Rachel ma nawet oko wypływające z oczodołu, o tyle mały Gage, który wpadł pod ciężarówkę i został naprawdę pokiereszowany, nie ma nawet śladu zadrapania.
  • W filmie brakuje Wendigo! Pojawia się RAZ w postaci twarzy, którą Louis dostrzega wędrując na cmentarz z ciałem synka. I tyle. Zero wyjaśnienia, co to jest, dlaczego jest tak istotne i powiązane z tym miejscem.
  • Scena końcowa - książka kończy się, gdy Rachel „powraca” do domu ze słowami „Kochanie”, a filmie ostatnia scena dosadnie mówi o tym, po co wróciła – robi zamach z nożem w plecy Louisa, gdy ten ją przytula.

Mniejszych i większych różnic można by wymieniać w ten sposób bez końca. To co najbardziej rzuca się w oczy to fakt, że z powieści, która opowiada głównie o radzeniu sobie ze śmiercią najbliższych i walce z nią, której głównym przesłaniem było to, by pozostawić martwych w spokoju, wyszedł raczej horror o zombie. Podobno szykuje się remake tego filmu i bardzo na to liczę, bo wersję z 1989 roku można sobie obejrzeć jako ciekawostkę i tylko po lekturze książki, bo przed nią może zniechęcić do sięgania po powieść, która jest moim zdaniem jedną z najlepszych w dorobku Mistrza.

Komentarze