"Klątwa Tudorów" Philippa Gregory

Philippa Gregory, Klątwa Tudorów

Książnica, 2015
Z utęsknieniem wypatruję kolejnych powieści Philippy Gregory, ciesząc się jak dziecko, gdy tylko zobaczę nowy tytuł w zapowiedziach. Nie inaczej było w przypadku Klątwy Tudorów, która zgrabnie łączy dwie najważniejsze serie w dorobku Brytyjki, Wojnę Dwu Róż oraz mój ukochany cykl tudorowski.

Tym razem autorka wzięła na warsztat biografię niezwykłej kobiety, która stała w cieniu najważniejszych wydarzeń, jakie miały miejsce za panowania dwóch pierwszych Tudorów, założyciela dynastii, Henryka VII oraz jego słynnego syna, Henryka VIII. Małgorzata Pole, córka Jerzego, księcia Clarence oraz wnuczka Ryszarda Nevilla, zwanego Twórcą Królów, w prostej linii wywodziła się z dopiero co pozbawionej władzy dynastii Yorków. By przetrwać  na dworze paranoicznego władcy, wszędzie dopatrującego się spisków, musiała zapomnieć o tym, że w jej żyłach płynie królewska krew i pełnić rolę całkowicie oddanej i spolegliwej poddanej. A w czasach, gdy za sam fakt posiadania niewłaściwego nazwiska można było trafić do Tower na długie lata, wymagało to nie tylko nie lada zręczności, ale wręcz wyparcia się samego siebie i swego dziedzictwa.

Akcja powieści rozpoczyna się w 1499 roku, gdy zostaje stracony brat Małgorzaty, którego jedyną winą było jego pochodzenie – Henryk VII Tudor nie miał najmniejszego zamiaru pozostawiać przy życiu żadnych potencjalnych pretendentów do świeżo zdobytego tronu. Sama Małgorzata zaś została niejako „spacyfikowana” poprzez zaaranżowane małżeństwo z sir Ryszardem Polem, pomniejszym rycerzem, ślepo oddanym Tudorom. Jednak już w 1500 roku na barki obojga zostaje złożone zadanie najwyższej wagi – Henryk VII wyznacza sir Pole’a na opiekuna następcy tronu, księcia Artura, a lady Pole na opiekunkę i doradczynię jego narzeczonej, hiszpańskiej infantki Katarzyny Aragońskiej. Między Małgorzatą a młodziutką księżniczką szybko nawiązuje się przyjaźń, która będzie trwała aż do samego końca, a ten – jak pokazała historia – nie był dobry dla żadnej z nich.

Philippa Gregory z charakterystycznym dla siebie rozmachem nakreśliła pełen kontrastów, żywiołowy obraz epoki, w którym intrygi i gra pozorów była nieodłączną częścią codziennego życia. Oczami lady Pole obserwujemy, jak atmosfera na dworze Henryka VII gęstniała z każdym kolejnym miesiącem napędzana obsesją i paranoją znienawidzonego władcy, gotowego skazać na śmierć każdego, co do kogo miał choćby nutkę podejrzeń o brak lojalności. Gdy po jego śmierci tron obejmuje powszechnie uwielbiany Henryk VII niemal wszyscy widzą w nim wyzwoliciela, dobrodusznego i śmiałego króla, dzięki któremu kraj rozkwitnie, a mieszkańcy wyzwolą się z jarzma strachu. I tak jest , przynamniej do czasu, gdy Henryk VIII okazuje się gorszym tyranem niż jego ojciec.

Muszę przyznać, że jest to pierwsza powieść opowiadająca o Henryku VIII, w którym został on przedstawiony w tak jednoznacznie złym świetle. Dotąd przedstawiany był przede wszystkim jako ekscentryczny, ale i wyrachowany władca, który poszukując żony idealnej (a przynajmniej takiej, która da mu syna i mu się nie znudzi), miał na swoim koncie sześć małżeństw, z których dwa zakończyły się rozwodem, trzy egzekucjami małżonek, a ostatnie trwało aż do śmierci Henryka, choć nie wiadomo do końca, jakby się zakończyło, gdyby śmierć ta nie nastąpiła. Nie da się ukryć, że wraz z upływem lat początkowo powszechnie uwielbiany, przystojny, kochający zabawę „złoty książę”, zmieniał się w otyłego, pozbawionego skrupułów despotę. Jednak myśląc o jego młodości, zawsze miałam przed oczami rezolutnego, odważnego księcia, kierującego się podszeptami serca bardziej niż głosem rozumu.

Tym razem jednak autorka od samego początku zrywa z takim wizerunkiem władcy, podkreślając jego egoizm, zepsucie i zapatrzenie w siebie. Niezależnie od tego, czy widzimy kilkunastoletnie książątko, czy czterdziestoletniego mężczyznę, na pierwszy plan wychodzi jego absolutnie niezmienna pycha i apetyt na pochlebstwa. W pewnych momentach wydało mi się to wręcz nieco przerysowane, choć jednocześnie nasuwa mi się od razu wniosek, że był to zabieg celowy – w końcu poznajemy Henryka z punktu widzenia Małgorzaty Pole, która po pierwsze znacznie bardziej była przywiązana do jego starszego brata i w Henryku nie widziała jego godnego następcy, a po drugie wraz z upływem lat nie miała zbyt wielu powodów, by darzyć króla choćby delikatną sympatią.

Sama lady Pole jest postacią niejednoznaczną, ale niewątpliwie silną i zasługującą na znacznie więcej uwagi niż obecnie się jej poświęca. Z punktu widzenia współczesnych norm i wartości, jej postępowanie wielokrotnie może wydawać się niezrozumiałe, czy wręcz bezduszne. Dla zachowania pozycji swego rodu gotowa była na wyparcie się swych poglądów i poświęcenie szczęścia własnych dzieci, budując im przyszłość, która nie tyle ma zapewnić im spokojny byt, ale zwiększać władzę i wpływy rodziny. Nie ma oporów przed wyciskaniem z podległych jej wsi ostatniego grosza nawet w ciężkich czasach nieurodzaju. Jednocześnie, nieco paradoksalnie, Małgorzata Pole zaskakuje wiernością wobec Katarzyny Aragońskiej i jej córki, Marii, a jej przywiązanie do dzieci jest widoczne, choć okazuje je w sposób typowy dla swych czasów, ale który mnie osobiście wydaje się nie do przyjęcia.

Klątwa Tudorów to jedna z lepszych powieści w dorobku Philippy Gregory, a trzeba przyznać, że większość jej książek do małe arcydzieła. Jest dopracowana w szczegółach, napisana z rozmachem i doskonale oddająca niepokojący klimat przedstawionej w niej epoki. Gorąco polecam!

Za egzemplarz książki do recenzji serdecznie dziękuję Wydawnictwu Książnica

Komentarze