Smoki, steampunk i turniej Juggera, czyli relacja z Pyrkonu (część 1)

Pobudka o 4 rano. Za oknem jeszcze ciemno, ale jak się zachciało przygody, to nie ma zmiłuj się. O 5 wyjazd, a przed nami ponad 250 km. No to ruszamy. Dokąd? Na Pyrkon oczywiście!


Największy ogólnopolski festiwal fantastyki rozpoczął się już w piątek, ale z różnych względów mogłam na nim być tylko w sobotę, stąd też wczesny wyjazd, a potem powrót jeszcze tego samego dnia. W czasie podróży nie narzekaliśmy na nudę – w jedną stronę nieustannie towarzyszyło nam hasło „Połączenie GPS zostało utracone”, a w drodze powrotnej samochód zaczął szwankować (teraz bidulek przechodzi rekonwalescencję). Ale nie narzekam, mimo wszelkich niedogodności, było wspaniale!

Gdy przybyliśmy na miejsce, zaczęło się szukanie wolnego miejsca parkingowego. Kiedy już je znaleźliśmy i to (o dziwo!) niedaleko wejścia na Targi Poznańskie, okazało się, że wejściówki są sprzedawane tylko przy wejściu z drugiej strony, trzeba więc było ruszyć spacerem dookoła. Miny nam zrzedły, kiedy dumnie wkraczając po schodach zobaczyliśmy kolejkę-giganta. Na szczęście, przyszliśmy jeszcze w miarę wcześnie – kiedy już dotarliśmy w pobliże kas, kolejka sięgała dobrych kilka metrów na zewnątrz budynku. Generalnie ogonek posuwał się szybko i w prawie miłej atmosferze (było by bez „prawie”, gdyby nie nieustanne krzyki jednej z pań odpowiedzialnych za organizację i trzymanie porządku, która nawet nie tyle krzyczała, co darła się na wchodzących ludzi „Tędy tylko z akredytacją! Nie ma przejścia! Odsuńcie się! Do kolejki! Do kolejki, mówię!”. A przecież znacznie łatwiej byłoby ustawić czytelny i widoczny napis, co i jak).


Ok, weszliśmy. I największym problemem okazało się, gdzie iść najpierw. Całość mieściła się w dziesięciu olbrzymich pawilonach, a w każdym nieustannie coś się działo. Na zobaczenie wszystkiego zwyczajnie zabrakło czasu, zwłaszcza że niektóre panele dyskusyjne i występy trwały w tym samym czasie. Co nieco jednak zobaczyłam, wysłuchałam, a nawet sobie podotykałam. 

Na rozgrzewkę - aerobik (a może zumba?) prowadzony przez pluszowego reniferka (no dobra, faceta w kostiumie). 


Jednym z najfajniejszych miejsc okazał się Pawilon 7, w którym znalazły się wystawy smoków (to dla mnie) i gadżetów związanych ze Star Wars i Obcym (to dla mojego brata), arena oraz cudowne wioski fantastyczne, m.in. miasteczko postapokaliptyczne, obozowiska Słowian i Wikingów oraz wioska steampunkowa.

To właśnie tutaj miałam okazję nawiązać bliższy kontakt z Gimlim (ok, to nie Gimli, ale przyznacie, że co najmniej brat bliźniak)...


...i Mistrzem Yodą…


… pooglądać smoki…


… zobaczyć Obcego…


… obejrzeć Ligowy Turniej Juggera (tutaj akurat trwała walka "Synowie Furii konta Alkochemicy", chłopaki tak śmigali, że mój aparat nie nadążał, stąd i średnia jakość zdjęć)…


… odnaleźć w końcu właściwe dla mnie miejsce…


… obejrzeć rasowego kowala w akcji…


… oraz steampunkowy obóz od środka.


Wychowałam się na Dragon Ballu (puszczanym jeszcze na RTL 7), więc obok tych gości nie mogłam przejść obojętnie :)


Absolutnie zakochałam się w strojach uczestników festiwalu, na stronie Pyrkonu na FB, możecie obejrzeć wielkie galerie. U mnie skromna fotka z przemarszu jednej z grup.


Oprócz oglądania wystaw i pokazów, a także udziału w dyskusjach i panelach tematycznych, można było zagrać w masę gier – zarówno przy stolikach, jak i ze stalkerami.



Podsumowując, było świetnie, choć koło południa pojawiła się taka fala ludzi, że jak dla mnie zrobiło się już nieco za tłoczno. Przy tysiącach uczestników organizacyjnie wszystko zostało przeprowadzone bardzo sprawnie, choć nieco zawiodła strefa gastronomiczna, oferująca mało apetyczne jedzenie w wysokich cenach. Nie o napełnienie żołądków tu jednak chodzi, więc jestem zadowolona.

Dzisiaj, jak widzicie, relacja jest głównie fotograficzna. Jutro podzielę się wrażeniami ze spotkań z Dmitrijem Glukhovskim, Pawłem Majką i Robertem Szmidtem oraz Jakubem Ćwiekiem. Zapraszam!

Komentarze