Na przestrzeni ostatnich kilku lat mój kontakt z Pocztą
Polską stał się dosyć intensywny, a to za sprawą współprac z wydawnictwami oraz
częstych zakupów w sklepach internetowych i na Allegro. Niestety, zamiast
poprawiać jakość usług, z miesiąca na miesiąc PP zdaje się coraz mniej dbać o
klienta. Ot, przywilej monopolisty, który, miejmy nadzieję, biorąc pod uwagę
ostatnie wydarzenia, jak choćby przegrany przetarg na przesyłki sądowe, wkrótce
monopolistą być przestanie. Co drażni mnie najbardziej?
Jedno awizo, dwa
urzędy
Mieszkam w niewielkim mieście, liczącym niecałe 20 tysięcy
mieszkańców. Tak się akurat szczęśliwie zdarzyło, że niedaleko mojego osiedla
działa filia poczty, dlatego nie muszę fatygować się do placówki głównej, gdzie
stanie w kolejce zajmuje zwykle minimum pół godziny. Tutaj jednak pojawia się
pewne duże ALE. Owszem, w filii mogę wysłać dowolną paczkę i odebrać list
polecony, niestety przesyłki nazywane pakietami (zwykły list o nieco większych
gabarytach, zawierający np. książkę) muszę odbierać na poczcie głównej. W
rezultacie często się zdarza, że jednego dnia muszę odwiedzić obydwa urzędy i
stracić dwa razy tyle czasu. Dlaczego? Bo taki jest podział przesyłek i kropka.
Pominę milczeniem sytuacje, gdy listonosz wystawił awizo z błędnym adresem urzędu pocztowego…
Nieustanne awizowanie
Już ponad dwa lata temu kilkukrotnie zdziwiłam się, dlaczego
w skrzynce znajduję awizo, mimo że cały dzień ktoś był obecny w domu. Za
pierwszym razem pomyślałam, że to pomyłka. Za drugim i trzecim, pomstowałam na
lenistwo listonosza. Za czwartym poszłam wyjaśnić sprawę u kierownictwa (dodam
tylko, że w tamtym czasie moja córeczka miała zaledwie kilka miesięcy i
regularne odwiedziny na poczcie bywały męczące). Zostałam uprzejmie
poinformowana, że listonosz nie ma obowiązku zabierać ze sobą pakietów, które
nie mieszczą się w skrzynce na listy i od razu zabiera ze sobą awizo…
Ok., przyjęłam takie
wyjaśnienie, bo przynajmniej listy polecone dostawałam nadal do domu. No
właśnie, czas przeszły nie jest tu przypadkiem. Od około trzech tygodni, zarządzenie
to objęło także listy polecone. I w tym przypadku szlag mnie jasny trafił, bo
skoro zamawiam np. jakąś prenumeratę lub kupuję książki przez Internet i płacę
za list polecony, to liczę na to, że dostanę go do domu, a nie że będę musiała
dodatkowo biegać po mieście, by je odebrać.
Klient nasz pan?
Powyższe hasło działa niemal w każdym sektorze usług z
wyjątkiem państwowych, a PP nie jest w tym niestety wyjątkiem. Nie chcę się czepiać,
ja naprawdę lubię ludzi i staram się nikogo pochopnie nie oceniać, ale niemal
każda wizyta na głównym oddziale PP podnosi mi ciśnienie. Zwłaszcza, gdy
trafiam na heterę siedzącą w jednym z okienek, dla której odpowiedzieć na
„dzień dobry” stanowi chyba ujmę na honorze.
Dwukrotnie zdarzyło się także, że przesyłki do mnie nie
dotarły, zostały wysłane listem zwykłym, więc i reklamacji nie można było
złożyć. Wiedziałam jednak, że na pewno zostały wysłane, więc regularnie
pojawiałam się w urzędzie pocztowym z pytaniem, czy przypadkiem taka a taka
paczka do nich nie dotarła. I w końcu po około trzech tygodniach okazało się,
że jedna z przesyłek faktycznie leży w magazynie – wybebeszona, z rozdartą
kopertą. Mimo że leżała tam już pewien czas, awizo na nią do mnie nie dotarło i
gdybym nie wydeptywała ścieżek na pocztę, pewnie leżałaby tam po wsze czasy. Druga
paczka niestety nigdy się nie znalazła…
Ostatnio niemiła sytuacja spotkała mnie także w pobliskiej
filii, w której jedna z pracujących pań (swoją drogą przesympatyczna osoba)
uwijała się jak w ukropie, żeby sprawnie obsłużyć wydłużającą się kolejkę, a
druga w tym samym czasie zamknęła swoje okienko i zajęła się podliczaniem
pustych kopert i układaniem ich na równe stosiki. Co z tego, że tabun ludzi
czeka, a młodsza koleżanka patrzy z wyrzutem – przecież koperty nie mogą
czekać!
Chciałabym przy tym zaznaczyć, żeby nie było, że psioczę na
wszystkim po kolei - uwielbiam swoich listonoszy i listonoszki oraz wspomnianą panią
pracującą w owej filii - są przemiłymi ludźmi, ale mam wrażenie, że stanowią
chwalebny wyjątek od reguły.
Bo grunt to
konkurencyjne ceny
Nie tak dawno PP zmieniła cennik swoich usług, ceny
naturalnie skoczyły w górę. W przypadku listów jest to jeszcze do przeżycia,
jednak jeśli chcecie wysłać paczkę 10 kg, przestaje się to całkowicie opłacać.
Nie dość, że przeciętna firma kurierska dostarczy ją za cenę o 25% niższą, to
jeszcze kurier odbierze ją od nas osobiście i nie musimy tachać pudła do
urzędu, odstać odpowiednio długo w kolejce i jeszcze czekać kilka dni, aż
przesyłka dotrze do adresata… O absurdalnych cenach usług świadczy także m.in.
przegrany niedawno przetarg na dostarczanie przesyłek sądowych.
Ostatnio można zauważyć zmianę polityki PP i usprawnienia,
które mają przyciągać ludzi i przekonywać ich, że nie jest to stary
popeerelowski twór, ale prężna i nowoczesna firma. Pojawiło się śledzenie
przesyłek online i powiadomienia smsowe.
To oczywiście zmiany na plus i bardzo mnie cieszą, ale może
warto byłoby zacząć od wyeliminowania z codziennej pracy poczty absurdów takich
jak te wspomniane w poście. Bo przyznam szczerze, że w nosie mam to, czy
wyśledzę swoją przesyłkę przez internet (niemal każda firma kurierska także ma
tę opcję), skoro muszę długo czekać na dostawę, a dodatkowo jestem traktowana
jakby wyświadczano mi tym łaskę.