"Dziennik Bridget Jones" Helen Fielding

O Bridget Jones słyszał chyba każdy. Jedni ją uwielbiają, inni wręcz przeciwnie, głośno pomstują na jej naiwność i niezbyt lotny umysł. Na mnie negatywne opinie nie robią jednak wrażenia, Bridget polubiłam wiele lat temu i sympatia ta trwa nadal. Korzystając ze wznowienia powieści w nowym tłumaczeniu Joanny Szczepańskiej, postanowiłam odświeżyć sobie lekturę, która zawsze skutecznie poprawia mi humor.

Bridget Jones to trzydziestokilkulatka pracująca w jednym z londyńskich wydawnictw. Od lat bezskutecznie stara się rzucić palenie, ograniczyć spożywanie alkoholu i zrzucić pięć kilo. Przede wszystkim jednak marzy o tym, by w końcu znaleźć mężczyznę, który nie będzie emocjonalnie popaprany i z którym będzie mogła stworzyć zdrowy i szczęśliwy związek. Wraz z Nowym Rokiem w jej życiu szykują się w końcu zmiany. Daniel Cleaver, urzekający playboy, do którego Bridget od miesięcy po kryjomu wzdychała, zaczyna w końcu otwarcie z nią flirtować. Problem w tym, że jest jednocześnie jej… szefem. Ponadto, na horyzoncie pojawia się niejaki Mark Darcy, najlepsza partia w Londynie. Czy jednak skarpetki w trzmiele na pierwszym spotkaniu nie przekreślą obiecującej znajomości?

Powiem krótko – niewiele jest książek, które potrafią wywołać we mnie tyle salw śmiechu podczas lektury, co „Dziennik Bridget Jones”. I nie ma znaczenia, że w ciągu ostatniej dekady czytałam go już kilka razy i znam go niemal na pamięć. Książka ta jest rewelacyjnym „odmóżdżaczem”, zwłaszcza po ciężkim dniu lub przytłaczającej emocjonalnie lekturze. Rozważania snute przez główną bohaterkę bawią do łez, nawet w chwilach gdy jej samej ani trochę nie jest do śmiechu. Uwielbiam zwłaszcza jej wpisy w dzienniku, gdy wraca do domu po mocno zakrapianym babskim wieczorze.

Helen Fielding stworzyła bohaterkę, która choć przerysowana, jest przesympatyczna i sprawia, że łatwiej jest zaakceptować własne wady i kompleksy. Codzienne sprawdzanie wagi, która nieustannie skacze w górę i w dół o kilka kilogramów za sprawą słodkich pyszności oraz litrów pochłanianego wina/piwa/krwawej Mary. Feministyczne dysputy i kilkugodzinne analizowanie każdego słowa, które padło z ust faceta, na którym jej zależy. Zmagania z despotyczną i zwichrowaną emocjonalnie matką, która wszystko wie lepiej i na siłę chce wszystkich reformować zgodnie z własnym widzimisię. Przeżywanie horroru na zjazdach rodzinnych, w których co druga osoba pyta, o życie uczuciowe i ubolewa nad wkrótce nieodwracalnym staropanieństwem. Przytłaczające spotkania ze świeżo upieczonymi matkami, przechwalającymi się zdolnościami i umiejętnościami dzieci, których single nie potrafią i nie chcą zrozumieć (no bo kogo zainteresuje rozmowa o kupkach w nocniku, tudzież na dywanie?).

Nie da się ukryć, jest to obraz przejaskrawiony, ale jednocześnie to krzywe zwierciadło pokazuje wiele prawdy. Mogę się założyć, że niemal każda dorosła czytelniczka przynajmniej raz będzie w stanie utożsamić się z panną Jones. I wcale nie chodzi o to, by uwierzyć tak jak ona, że znalezienie faceta rozwiąże wszystkie problemy i sprawi, że życie stanie się sielanką. Problemy Bridget są codzienne i tak normalne, że stanowią odskocznię od wydumanych powieściowych romansów. Są przy tym podane w formie lekkiej i zabawnej, co sprawia, że nawet najczarniejszy scenariusz najbardziej pechowego dnia w roku można przyjąć z uśmiechem na twarzy.

Powieść Helen Fielding to świetna lektura na leniwy wieczór – jest niewymagająca i gwarantuje poprawę nastroju. Moje ponowne spotkanie z „Dziennikiem Bridget Jones” było przyjemną i relaksującą przygodą i jestem pewna, że sięgnę po niego jeszcze wielokrotnie. Wam też go serdecznie polecam!

Za egzemplarz książki do recenzji serdecznie dziękuję Wydawnictwu Zysk i S-ka

Komentarze

  1. Jak będę potrzebowała taką lekką lekturę to z pewnością sięgnę po Bridget;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Czytałam jako nastolatka wieki temu. Do tej pory miło wspominam. I widzę, że i po latach może cieszyć :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może i to jak najbardziej, drugi tom też już za mną :)

      Usuń
  3. Kilka lat temu sięgnęłam po tę książkę (całkowicie przypadkowo) właśnie w momencie gdy potrzebowałam typowego ,,odmóżdżacza". Bridget Jones wykonała swoje zadanie. Dzięki jej nieco infantylnym przemyśleniom ubawiłam się do łez i zdecydowanie poprawiłam sobie humor. Miło wspominam sobie tę lekturę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O tak, Bridget na poprawę humoru sprawdza się świetnie :)

      Usuń
  4. Nie lubię Bridget Jones, dla mnie ta kobieta to jedna wielka, chodząca porażka, dlatego niezbyt miło wspominam tę książkę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie da się ukryć, że lotna i rozgarnięta to ona nie jest, ale co tu dużo ukrywać, uwielbiam czytać o jej perypetiach. CHoć podejrzewam, że mając taką Bridget w najbliższym otoczeniu, zwariowałabym po tygodniu ;)

      Usuń
  5. Bridget na troski i szare dni jest idealna... Po prostu. :) Ja już po wszystkich trzech tomach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pamiętam Twoją recenzję trzeciego tomu i widziałam, że Bridget nadal jest w formie :)

      Usuń
  6. Pierwszy tom mi się bardzo podobał :) Bohaterka nie jest idealna, wręcz przeciętna i, co ważniejsze, opisywana jest z takim autoironicznym humorem :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Czytałam dwie pierwsze i pierwsza część wymiata. Kocham Bridget i jestem ciekawa trzeciej części.

    OdpowiedzUsuń
  8. Bridget w roli odmóżdzacza sprawdza się od lat idealnie. Nic nie straciła z wiekiem :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Uwielbiam tę kobietę;) Pierwsze części już przeczytałam, ostatnia czeka właśnie na półce i aż mnie ciągnie do jej lektury;)

    OdpowiedzUsuń
  10. Czytałam dawno temu i mam miłe wspomnienia, z przyjemnością wróciłabym do lektury

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ukazanie się trzeciego tomu to dobry pretekst, by odkurzyć poprzednie :)

      Usuń
  11. Chętnie zapoznałabym się z książką choćby z czystej ciekawości, bo film mnie nie przekonał do siebie ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szczerze mówiąc, wolałam książkę, więc może i Tobie się spodoba, mimo że film nie zachwycił :)

      Usuń
  12. Myślę, że właśnie czegoś takiego mi trzeba. Możesz uwierzyć lub nie, ale ja Bridget Jones nie znam kompletnie. Widziałam tu czy tam kawałek filmu, ale generalnie nie wiem, kim była i jak żyła. Chętnie odmóżdżę się przy lekkiej, niezobowiązującej lekturze :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ooo, to koniecznie trzeba to nadrobić :) Tylko polecam najpierw książkę, a film, jeśli już, to dopiero później :)

      Usuń
  13. Uwielbiam Bridget - jej przygody są tak zabawne, a nieraz i głupkowate, że podczas lektury zaśmiewałam się do łez. Teraz muszę zapolować na najnowsze perypetie Bridget. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja zawsze parskam śmiechem, gdy czytam o jej perypetiach :)

      Usuń
  14. Idealne lekarstwo na smutek i strapienie"! :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz