"Uczta dla wron" George R. R. Martin

Powrotu do Westeros ciąg dalszy. Po trzech latach postanowiłam odświeżyć kolejną część „Pieśni Lodu i Ognia”, a właściwie dwa tomy wchodzące w skład „Uczty dla wron”, które polski wydawca zdecydował się wydać jako oddzielne pozycje. 

Z góry ostrzegam, że poniższy tekst zawiera spojlery, więc jeśli jeszcze nie zaczęliście swojej przygody z tym cyklem lub znacie jedynie „Grę o tron”, nie czytajcie dalej, bo będziecie czekać na mnie z toporkiem przy pierwszym spotkaniem face-to-face.


O ile jestem ogromną fanką całej serii, o tyle muszę przyznać, że pierwsze rozdziały „Cieni śmierci” dosyć mnie rozczarowały. Martin przeniósł akcję w rejony dotąd skrzętnie omijane bądź pojawiające się sporadycznie (Dorne, Żelazne Wyspy i Stare Miasto), wprowadzając przy tym bohaterów, którzy w porównaniu z doskonale znanymi już Starkami i Lannisterami wydają się niezbyt interesujący. Zwłaszcza, gdy czytelnika zżera ciekawość, jak rozwija się sytuacja wokół Żelaznego Tronu po śmierci Joffreya i Tywina Lannistera oraz nieoczekiwanej ucieczce Tyriona.

Na szczęście po kilkudziesięciu stronach na arenę powraca także żądna władzy Cersei, pozytywnie odmieniony Jaimie oraz obydwie Starkówny, Arya i Sansa, ukrywające się pod przybranymi imionami w dość niezwykłych miejscach i okolicznościach. Do samego końca jednak nie poznamy losów Daenerys, Jona, Tyriona ani wielu innych bohaterów, im bowiem autor (jak sam zaznaczył na końcu powieści) poświęcił pełnię uwagi w „Tańcu ze smokami”.

Pomimo tego pozornie połowicznego doboru wątków w obydwu książkach dzieje się naprawdę wiele, intrygi coraz bardziej się gmatwają i zazębiają, a niemal każdy liczący się pionek na tej szachownicy władzy próbuje ugrać coś dla siebie. Niemniej jednak w porównaniu z poprzednimi tomami, akcja znacznie spowalnia, a punkt ciężkości przesuwa się z żywiołowego tempa na knute w ukryciu spiski i polityczne wybiegi.

Martin już od czasu „Gry o tron” udowodnił czytelnikom, że nie warto przywiązywać się do danego bohatera, bo nawet jeżeli wydaje się on kluczową dla fabuły postacią, w każdej chwili może stracić życie. Można na to psioczyć, można wylewać łzy, ale nie da się ukryć, że dzięki takiemu zabiegowi, cykl staje się całkowicie nieprzewidywalny. Nie wiadomo, kto nagle znajdzie się u władzy, a kto skończy ze sztyletem wbitym w plecy bądź trucizną w kielichu.

Śledząc losy kolejnych bohaterów, a zwłaszcza bohaterek, z przykrością dostrzegłam, jak niewiele znaczą ich własne plany i marzenia, gdy w grę wchodzą ambicje ich rodzin, opiekunów lub zwierzchników. Jak łatwo niektórzy są w stanie poświęcić dobro i szczęście własnego dziecka, byle postawić na swoim i ugrać choć kawałeczek zwycięskiego tortu dla siebie. I choć zdaję sobie sprawę, jak naiwnie to brzmi, jak niewiele znaczy prawdziwa miłość, gdy zostaje ona skonfrontowana z prawdziwą, brutalną rzeczywistością.

Mimo niezbyt obiecującego początku „Uczta dla wron” okazała się także dla mnie ucztą czytelniczą. Przede mną „Taniec ze smokami” i liczę, że będzie jeszcze lepiej, choć nie chciałabym żegnać się z kolejnymi bohaterami…

Przeczytaj także:
Książki przeczytałam w ramach wyzwania "Z półki" oraz "Blackout".

Komentarze

  1. Szczerze, tak tylko przejrzałam pobieżnie recenzję, bo czytanie sagi jeszcze przede mną, więc nie chce zdradzać sobie zbyt wielu szczegółów:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W takim razie szybko sięgaj po pierwszy tom PLiO, nie warto zwlekać :)

      Usuń
  2. Jestem dopiero po pierwszym tomie i cieszę się, że jeszcze tyle przede mną. :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trochę to Ci zazdroszczę, że tyle jeszcze przed Tobą :)

      Usuń
  3. Przede mną drugi tom, więc nie zagłębiałam się w twoją recenzję, żeby niczego nie stracić. Mam nadzieję, że dotrwam do "Uczty..." :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli spodobał Ci się pierwszy, to z pewnością dojdziesz do końca :)

      Usuń
  4. Miałam podobne odczucia co do tego początku, ale na szczęście książka tak wciąga, że mnie to nie zniechęciło. Natomiast ogólnie ta część chyba najmniej mi się podoba z całej sagi... Słyszałam, że Tyrion to ulubiony bohater Martina - można więc sądzić, że chociaż jemu śmierć nie grozi... :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz rację, w ogólnym rozrachunku wypada słabiej niż poprzednie. Dlatego jestem tak ciekawa "Tańca ze smokami" :)

      Usuń
  5. Przykro mi, ale nie przeczytam tej recenzji. ;) Jestem dopiero po pierwszym tomie i choć mam jakiś zastój w tej serii, to jednak chyba lepiej uniknąć spoilerów. Jeszcze do tej sagi wrócę, ale kiedy? Bogowie raczą wiedzieć. Ostatnio inne tytuły bardziej mnie kuszą niż saga pana Martina, czuję też nieodpartą chęć, by raz jeszcze zacząć (i tym razem dotrzeć do końca) dwóch innych serii, więc całkiem możliwe, że PLiO poczeka dosyć długo... :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz