"Ambasadoria" China Mieville

Czy można przejść obojętnie obok książki zbierającej same entuzjastyczne recenzje, której autorem jest China Miéville, a Ursula Le Guin określa ją mianem „w pełni dojrzałego dzieła sztuki”? Odpowiedź nasuwa się sama – nie ma takiej możliwości! I choć science fiction nie jest gatunkiem, w którym regularnie się zaczytuję, „Ambasadorii” dałam się porwać już od pierwszych stron.

Avice Benner Cho jest tak zwaną zanurzaczką – pełni rolę nawigatora na statkach podróżujących „wiecznym nurtem”. Po długiej nieobecności, pod wpływem perswazji męża, decyduje się wrócić na swą ojczystą planetę, leżącą na krańcu znanego świata. Miejsce to, położone z dala od reszty „cywilizowanego” świata, nie wyróżniałoby się niczym innym spośród setek prowincjonalnych dziur, gdyby nie jej rdzenni mieszkańcy. Ariekeni, zwani przez ludzi Gospodarzami, to rasa zupełnie wyjątkowa zarówno pod względem rozwoju cywilizacyjnego, jak i całkowitej niezdolności do kłamstwa. Po latach wypracowano porozumienie, dzięki czemu obydwie społeczności mogły rozwijać się obok siebie. Zmienia się to jednak wraz z przybyciem nowego Ambasadora – jego obecność prowadzi nieuchronnie do wojny, której ludzie nie mają szans wygrać.

Pierwsze strony powieści są jak skok na głęboką wodę – niczego nie dostajemy tu na tacy, a wręcz przeciwnie. Czytelnik samodzielnie musi zgłębić tajemnice stworzonego przez Miéville’a świata, poskładać w całość drobne elementy i szczegóły, których okruchy znaleźć można czasem w najmniej oczekiwanych momentach. Nic nie jest powiedziane tu dosłownie, dopiero po pewnym czasie odkrywamy, na czym polega podwójna natura każdego Ambasadora i poznajemy ogólny zarys fizjonomii Gospodarzy. A i tak nie ma się pewności, czy wizja stworzona w naszej głowie w pełni pokrywa się z tym, co miał przed oczami autor, pisząc o darskrzydłach czy żywej tkance domów. I w tym tkwi prawdziwy kunszt – każdy może zobaczyć to, co chce, dać się porwać własnej wyobraźni.

China Mieville (2010)
China Miéville
Stworzony przez Miéville’a świat jest jedyny w swoim rodzaju – oryginalny i opisany z prawdziwym rozmachem. Prawdziwą wisienką na torcie są jednak Ariekeni, całkowicie różniący się od ludzi pod względem budowy anatomicznej, mowy, kultury i sposobu postrzegania świata. Jednak to nie ich niezwykły wygląd (sama mam w głowie pięć różnych wizji tego, jak naprawdę wyglądali i do tej pory nie mogę się zdecydować, która jest najbliższa prawdzie) czy fascynująca umiejętność genetycznej modyfikacji otaczającego ich świata, najbardziej przykuwają uwagę. Jest nią Język, którym się posługują – ich mowa i myśli stanowią jedną i nierozerwalną całość, co sprawia, że w ich świecie pojęcie kłamstwa jest nieznane i nie ma racji bytu. Oczywiście do momentu, gdy na scenę wkraczają ludzie, dla których prawda to pojęcie względne, a skłamać jest czasem łatwiej, niż zmusić do szczerości.

„Ambasadoria” wykracza poza ramy gatunku, określić ją mianem typowego science fiction byłoby znacznym niedopowiedzeniem. Autor świetnie przedstawia sytuację polityczno-społeczną stworzonego przez siebie świata, rewelacyjnie odmalowuje atmosferę napięcia towarzyszącego każdej rewolucji. Zadaje pytanie o prawdziwe znaczenie prawdy i kłamstwa. Poddaje w wątpliwość przekonanie ludzi o własnej nieomylności. Snuje rozważania na temat roli języka w budowaniu świadomości danej kultury. Jednym słowem, jest to lektura wymagająca, ale dająca naprawdę wiele satysfakcji.

Podsumowując, dzięki „Ambasadorii” China Miéville potwierdził, że stanowi markę samą w sobie. Powieść zachwyca i pozostaje w pamięci na długo. Każdy fan gatunku będzie w pełni usatysfakcjonowany. Zdecydowanie polecam!

Za egzemplarz książki do recenzji serdecznie dziękuję Wydawnictwu Zysk i S-ka